To pewnie mało znany fragment historii Kartuz, ale miasto ma bardzo bogatą tradycję ceramiczną sięgającą połowy XIX wieku. Pamiątki z tej dziedziny przechowuje Muzeum Kaszubskie im. F. Tredera w Kartuzach. To ślady działalności najbardziej znanych rodzin garncarzy kartuskich.
Jak czytamy w opracowaniu Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach, swoje warsztaty garncarskie mieli w mieście: Herman Sternicki (zm. w 1892 r.), Rudolf Sennert (1858- 1920) oraz Józef Szczęsny. A najbardziej znane rodziny garncarzy kartuskich to Sielkowie i Meissnerowie.
Z ojca na syna
Meissnerowie przybyli na Pomorze na początku XIX wieku, ich ród wywodzi się z Meklemburgii skąd przyszli na Pomorze w początku XIX. Brunon został wysłany na naukę zawodu w wieku 14 lat. Pobierał nauki u mistrza Wilhelma Habanna, a następnie kontynuował naukę u Sennerta w Kartuzach. Gdy zdobył fach ożenił się z Marianną Mathea z Burchardztwa i założył własną pracownię.
Wytwarzał ceramikę użytkową: miski, kubki, dwojaki, dzbanki. Ale wówczas coraz popularniejsze stawały się naczynia blaszane, które wypierały te gliniane. Około 1895 r. Brunon zamknął warsztat i zajął się stawianiem pieców. Miał na utrzymaniu liczną rodzinę - z żoną Marianną doczekali się bowiem sześciorga dzieci. Tradycje garncarską kontynuował Władysław zaś Albert, który nauczył się rzemiosła zduńskiego po I wojnie wyjechał do Niemiec i tam pozostał.
Władysław Meissner (1882-1968) zawodu uczył się w ojcowskim warsztacie, ale pobierał nauki również u Jana Sielke w Kartuzach. Dyplom mistrza cechu zduńsko-garncarskiego uzyskał w Gdańsku w 1913 r. Gdy wybuchła I wojna światowa został powołany do wojska pruskiego (był to zabór pruski), a po powrocie do domu pod wpływem rozmów ze znanymi regionalistami Teodorą i Izydorem Gulgowskimi otworzył własny zakład garncarski.
Manufaktura przy ul. Gdańskiej
Początkowo zakład mieścił się przy dzisiejszej ulicy Jeziornej, potem zaś w byłym tartaku. W 1928 roku Władysław kupił dom i dużą działkę przy ulicy Gdańskiej i tam stworzył nowy zakład. Był to piętrowy budynek. Na piętrze mieściła się pracownia i suszarnia. Na dole zaś glazurownia, gliniarnia i piece.
Władysław Meissner jako pierwszy spośród garncarzy pomorskich zastosował piece o zwrotnym ciągu ognia, dzięki czemu temperatura w komorze pieca wzrastała równomiernie, a sadza nie zanieczyszczała naczyń. Wprowadził też mechaniczną szlamiarnię, a glazurę do naczyń sprowadzał z Miśni. W nawiązaniu kontaktów na terenie Niemiec pomagał mu brat Albert mieszkający w Turyngii.
Warsztat Władysława Meissnera w szczytowym okresie rozwoju zatrudniał 22 osoby. Była to już mała manufaktura. Sam mistrz nie zajmował się już toczeniem naczyń lecz zaopatrzeniem w surowce, zbytem wyrobów i rozbudową zakładu. Nad procesem wytwórczym czuwał majster Adam Stępień.
Meissnerowie po reaktywowaniu warsztatu wytwarzali zarówno ceramikę użytkową jak i ozdobną, a później już tylko ozdobną. Bruno Meisner robił wazy dekorowane na przykrywie figurami zwierząt (niedźwiedź, pies).
Ręczne zdobienia
Ceramikę Meissnerów wyróżniają przede wszystkim modelowane ręcznie kwiaty którymi dekorowano miski, wazy, wazony oraz zakręcane w ślimacznice małe uszka. Początkowo stosowano tylko białą polewę, z czasem rozszerzyli paletę o barwy brązową, żółtą i niebieską. Oprócz ceramiki zakład Meissnerów produkował też dużą ilość kafli piecowych. Część z tych kafli zdobiono malowanymi ręcznie motywami przeniesionymi z haftu kaszubskiego.
Rodziną tradycję miał kontynuować Robert, syn Marty i Władysława Meissnerów (mieli czworo dzieci: Klarę, Alfonsa, Marię i Roberta), ale działalność i rozwój warsztatu zaburzył wybuch II wojny światowej. Funkcjonował on nadal, ale w ograniczonym zakresie. Wykonywano przede wszystkim doniczki i wazony.
W 1943 roku Robert i Alfons Meissnerowie podobnie jak wielu Kaszubów - zostali wcieleni do Wehrmachtu. W początkach 1944 r. Robert dostał się do niewoli amerykańskiej, a stamtąd do Armii Polskiej we Włoszech. Brał udział w walkach pod Bolonią. Po zakończeniu działań wojennych przez jakiś czas przebywał w Anglii, po czym wrócił do rodzinnych Kartuz. Tutaj musiał ukrywać się przed pracownikami Służby Bezpieczeństwa jako osoba podejrzana o szpiegostwo na rzecz imperialistów. Początkowo pracował jako zdun.
Domiary
Później wziął pożyczkę i razem z ojcem uruchomił warsztat, w którym produkował doniczki. Miał umowę z kombinatem ogrodniczym Malinowo na dostawę doniczek. Jednak tzw. "domiary" i przepisy zakazujące przedsiębiorstwom państwowym zaopatrywania się u prywatnych rzemieślników spowodowały, że Meissnerowie zamknęli warsztat. Wkrótce zakład ich przejęła "Cepellia". Robert początkowo został zatrudniony jako kierownik zakładu. Jednak okazało się, że jako syn właściciela nie może być kierownikiem, a zwykłym robotnikiem. Przeniósł się do cegielni w Somoninie, a ostatnie kilkanaście lat przepracował w PKP. Do zawodu nie wrócił nigdy.
Władysław Meissner zmarł w 1968 r. Przez ostatnich kilkanaście lat życia utrzymywał się z opłat jakie dawała mu "Cepelia" za wydzierżawienie warsztatu oraz zajmował się stawianiem pieców.
analogia18:27, 29.05.2020
Oto jak działają "domiary" i upaństwowienie zakładów. Obyśmy umieli wyciągać wnioski z historii. 18:27, 29.05.2020
Folk13:10, 30.05.2020
Piękne te kafle. 13:10, 30.05.2020
Baron19:50, 30.05.2020
Jeden z najlepszych tekstów jakie kiedykolwiek przeczytałem na expresie. Dziękuję i poproszę o więcej. 19:50, 30.05.2020
Nick20:49, 30.05.2020
Świetny artykuł ukazujący mało znany epizod z historii miasta. Oby więcej takich! 20:49, 30.05.2020
@baron20:50, 30.05.2020
0 0
Zgadzam się w 100%. 20:50, 30.05.2020