Utrata kontroli nad maszyną z powodu dezorientacji pilota w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych doprowadziła do katastrofy samolotu pod Kościerzyną, w której rok temu zginął Krzysztof Mielewczyk. Przed lotem pilot zdradził bliskiej osobie, że nie leciałby w takiej pogodzie, gdyby to zależało od niego.
Znamy treść raportu przygotowanego przez ekspertów z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, dotyczącego "katastrofy śmigłowca, do której doszło we wrześniu ubiegłego roku w Wygoninie pod Kościerzyną.":http://expresskaszubski.pl/express-na-sygnale/2013/09/katastrofa-smiglowca-zgineli-mieszkancy-pow-kartuskiego Zginął w niej m.in. Krzysztof Mielewczyk, przedsiębiorca z Borcza, mąż posłanki Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk. Eksperci wskazują, że do wypadku doszło na skutek "utraty kontroli nad śmigłowcem podczas lotu w warunkach IMC z powodu dezorientacji przestrzennej pilota, co doprowadziło do zderzenia z ziemią"
Zaistniały także dodatkowe okoliczności sprzyjające zaistnieniu wypadku lotniczego. Jak podają członkowie komisji, przyczyniły się tego m.in. sama decyzja o locie w warunkach atmosferycznych, które mocno ograniczały widoczność, nieprzerwanie lotu, a także brak doświadczenia pilota w wykonywaniu lotów według przyrządów zastępczych.
h3. Pilot nie chciał lecieć w takiej pogodzie?
Raport podaje, że Krzysztof Mielewczyk - prezes firmy lesingującej śmigłowiec, 13 września zaplanował lot w celach biznesowych z miejscowości Borcz, gdzie bazowała maszyna, w rejon Kotliny Kłodzkiej.
"Dzień wcześniej pilot śmigłowca, mężczyzna lat 64, posiadający licencję pilota śmigłowcowego zawodowego?CPL(H) wykonywał lot do Pucka i po wysadzeniu pasażera wrócił do Borcza. Jeszcze w
tym samym dniu, w umówionym czasie miał wrócić po pasażera, ale pogoda wyraźnie się pogorszyła. Telefonicznie skontaktował się ze swoim kolegą, bardzo doświadczonym pilotem śmigłowcowym, prosząc o analizę pogody w rejonie Borcz?Puck?Gdynia. Podczas około czterominutowej rozmowy kolega poradził pilotowi, aby ze względu na pogarszające się warunki pogodowe poinformował dysponenta o braku możliwości wykonania lotu do godzin około południowych dnia następnego. W tym dniu około godziny 21:40 pilot kontaktował się również z członkiem swojej rodziny, z relacji którego wynika, że był on zaniepokojony pogarszającymi się prognozami pogodowymi, w których będzie w dniu jutrzejszym musiał lecieć aż za Wrocław. W dniu 13.09.2013 roku pilot przed wyjazdem z miejsca zamieszkania na pytanie członka rodziny, czy musi lecieć w taką brzydką pogodę odpowiedział, że gdyby to od niego zależało to na pewno nie." - czytamy w raporcie.
h3. Po 15 minutach od startu śmigłowiec spadł
Przed startem pilot telefonicznie skontaktował się z Biurem Meteorologicznym lotniska w Gdańsku, gdzie uzyskał informację o aktualnych warunkach atmosferycznych. W tym czasie na gdańskim porcie lotniczym, które położone jest ok. 16 km od miejsca startu śmigłowca, było "zamglenie ograniczające widzialność do 3 km oraz pełne pokrycie nieba przez chmury o podstawie 300 ft (100 m)" Mimo tego pasażerowie wraz z pilotem zajęli miejsca w samolocie, a o godz. 9.36 śmigłowiec wyruszył z lądowiska w Borczu. Według zeznań świadka obserwującego start, śmigłowiec po oderwaniu się od ziemi wykonał podlot w kierunku północnej części lądowiska, a następnie rozpędził się z wpływem ziemi i przeszedł na wznoszenie odlatując w kierunku Kościerzyny. Świadek stwierdził, że pilot wielokrotnie w taki sposób uruchamiał samolot, zeznał także, że silnik śmigłowca działał normalnie.
Raport podaje, że niecałą minutę przed zderzeniem z ziemią śmigłowiec był na wysokości ok. 2000 ft. Około godziny 9:50 śmigłowiec uderzył o ziemię na polu uprawnym w rejonie miejscowości Wygonin. Leciał przy prędkości postępowej szacowanej na około 100 km/h. W wyniku zdarzenia pilot i pasażerowie ponieśli śmierć, a przyczyną ich zgonu były "ciężkie, rozlegle uszkodzenia ciała i obrażenia wielonarządowe, które powstały w chwili zderzenia z ziemią. Urazy te doprowadziły do natychmiastowej śmierci. Badania chemiczne nie wykazały obecności alkoholu w organizmach pilota i pasażerów." Osoby znajdujące się na pokładzie nie miały żadnych szans na przeżycie wypadku, a szczątki maszyny, tuż po uderzeniu w ziemię, zaczęły płonąć.
Według ekspertów śmigłowiec zderzył się z ziemią w położeniu zbliżonym do horyzontalnego, co może świadczyć, że pilot w ostatniej fazie lotu próbował odzyskać kontrolę nad śmigłowcem, lecz ze względu na znaczną prędkość opadania i prędkość postępową oraz niewielką ?dostępną wysokość? poniżej podstawy chmur około 30 m, próba okazała się bezskuteczna.
h3. Pilot nie miał okularów korekcyjnych
Na podstawie dokumentacji osobistej pilota Komisja stwierdziła, iż nie był on w wyszkolony do lotów w warunkach IMC (termin ten określa na ogół brak wystarczającej widoczności), a tym bardziej "nie wykonywał lotów w treningu ciągłym i nie posiadał stosownych umiejętności do pilotowania śmigłowca wg przyrządów zastępczych na wypadek uszkodzenia na przykład sztucznego horyzontu." Eksperci dopatrzyli się, że tego dnia pilot leciał bez okularów, których powinien używać do korygowania dalekowzroczności. Miał obowiązek używania takich szkieł (ograniczenie VNL,wpisane w aktualnym orzeczeniu lotniczo-lekarskim). Na miejscu wypadku nie znaleziono również okularów zastępczych, które powinny być w zasięgu pilota.
- W przypadku, gdyby pilot dokonywał w locie jakichkolwiek czynności na GPS (np. wprowadzenie nowej trasy) niewyraźne widzenie mogłoby utrudnić, czy nawet uniemożliwić prawidłową jego obsługę - twierdzi komisja.
Ponadto uznano, że pilot nie był przygotowany do pilotowania śmigłowca w locie po trasie wg przyrządów pilotażowo-nawigacyjnych, a zamiast tego przywiązywał pełną uwagę tylko i wyłącznie do GPS.
Komisja zaznacza, że nie znaleziono przyczyny technicznej, która mogłaby spowodować samoczynne wyłączenie silnika powietrzu. Nie stwierdzono także innych usterek, które mogłyby mieć wpływ na zaistnienie zdarzenia. Nie stwierdzono innych uszkodzeń śmigłowca niż te, które powstały w wyniku zderzenia z powierzchnią ziemi.
Z pełną treścią raportu można zapoznać się "tutaj.":http://dlapilota.pl/files/upld/20131470RK.pdf
0 0
Coś tu nie gra. Spadł nagle z 2000 ft. (ponad 600 m) i helikopter był ok.? Ci eksperci wciskają ciemnotę. A może ktoś coś wcześniej np. w silniku poluzował...
0 0
dezorientacja przestrzenna ?
0 0
a po 250 tysięcy dla każdego członka rodziny znowu Tusek wypłaci ? hahahaha
0 0
pewnie Putin go zestrzelił
0 0
zauważcie państwo, że zanim spadł ktoś wyciął wszystkie brzozy z pola
0 0
Czyli pilot stosował typowo polską procedurę "jakoś to będzie"?
0 0
podobno polscy piloci nawet na drzwiach od stodoły potrafią latać
0 0
Kto ma kasę ten rządzi i wszystko jasne.
0 0
Facet bogaty to pewnie przekupil pilota..
Znałam go osobiście
0 0
mogło być tak:
Pilot: Nie lecę, pogoda zła
Pasażer: nie pierdol Kazek, wsiadaj i lecimy, mam temat do zrobienia
Pilot: Ale naprawdę jest niebezpiecznie
Pasazer: lecisz czy żegnasz się z robota?
Pilot: ok.
Pasażer: no i takim Cię lubię, grzej silniki!
0 0
Dokladnie
0 0
Do macierewicza; ty baranie dalej wierzysz ze brzoza mogla urwac skrzydlo?takich glupkow jest jeszcze wiecej,dlatego skoryguj swoje myslenie i powielaj to co mowi lasek .to wyjatkowy baran na tak waznym stanowisku.ale jak mu kaza to tak mowi
0 0
do patrioty - głupi jesteś jak but i pojęcia nie masz o samolotach. Prawdą jest że brzoza uszkodziła skrzydło i dlatego tupolew spadł. Skrzydło samolotu nie jest zbudowane jak pług za którym chodzisz po polu potrącając kamienie bez konsekwencji. Metalowa krawędź natarcia skrzydła po zderzeniu z wróblem przy prędkości 250 km/h ulega wgnieceniu więc co dopiero z drzewem? Apeluję do buraków - nie wypowiadajcie się jak nie macie szkoły.