Któregoś dnia, gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych do pewnego rzemieślnika przy ulicy Jeziornej wtargnęło dwóch urzędników skarbowych w towarzystwie milicjanta, jak grom z jasnego nieba. Majster i jego czeladnicy byli zaskoczeni.
Organizacja życia rzemieślniczego w Kartuzach swymi początkami sięga połowy XIX wieku. Pierwszym cechem branżowym powołanym do życia przez rzemieślników kartuskich był Cech Stolarzy, powstały w roku 1852. Następnie, w roku 1855 powstał Cech Kowalsko-Kołodziejsko-Siodlarski. W roku 1856 powstał Cech Szewców. W następnych latach utworzone zostało Towarzystwo Samodzielnych Rzemieślników w Kartuzach (rok 1880).
W okresie zaborów cechy były w przeważającej większości prowadzone przez rzemieślnicze zespoły polskie. I tak na przykład w roku 1909 w okresie największego ucisku politycznego stosowanego wobec Polaków przez zaborcę, do zarządu Cechu wchodzili: Franciszek Modrzewski (prezes), Jan Grusewski (zastępca prezesa), Leon Roszkowski (sekretarz) i Wojciech Sokołowski (skarbnik). W latach 1920-1939 w Samodzielnych Towarzystwach Rzemieślników w Kartuzach, wyróżniło się szereg zasłużonych działaczy rzemieślniczych i tak: funkcję starszego cechu pełnił przez trzy kadencje mistrz piekarski Leon Roszkowski, następnie przez cztery kadencje (1928-1939) mistrz stolarski Józef Kolka.
h3. Pierwsi byli zaborcy
Powyższe informacje pochodzą z książki "Rzemiosło Ziemi Gdańskiej w latach 1945-1970" autorstwa K. Kubika i W. Gaworeckiego, w której przeczytać można również o tym, że "Okupacja hitlerowska zahamowała rozwój rzemiosła kartuskiego, a rzemieślnicy polscy pozbawieni zostali własnych warsztatów i skierowani do prac przymusowych, a także wywiezieni do obozów koncentracyjnych. Na liście ofiar faszyzmu znaleźli się między innymi Franciszek Kuczkowski, Karol Necel, Bronisław Łęcki i kilku innych (...).
W Polsce Ludowej organizacją życia rzemieślniczego zajęto się bezpośrednio po wyzwoleniu. Sytuacja była jednak niezmiernie trudna, bo w pierwszych latach stan rzemiosła był uzależniony od stanu gospodarki narodowej, zdewastowanej w poważnym stopniu przez okupantów. 15 kwietnia 1945 r. założony został Powiatowy Związek Rzemieślników w Kartuzach, który 24 lipca tegoż roku przemianowany został na Powiatowy Związek Cechów, a na czele stanął zarząd w składzie: prezes, mistrz rzeźnicki - Brunon Benkowski, wiceprezes, mistrz krawiecki - Bernard Ropel, sekretarz, mistrz szewski - Franciszek Kosznik i jako członek, mistrz rzeźnicki - Józef Dunajski.
h3. W PRL-u pod górkę
Długa i piękna, a zarazem wielce zasłużona dla miasta jest historia kartuskiego rzemiosła, ale nie da się zataić faktów z pierwszych lat PRL-u, kiedy to przez wiele lat rzemieślnicy "mieli pod górkę", gdyż w każdej sytuacji przywilej pierwszeństwa miała tylko władza ludowa.
Jak faktycznie było, przeczytać można między innymi w rozdziale III "Dzieje Kartuz", tom II, autorstwa Eugeniusza Koko: "We wrześniu 1945 roku działało w powiecie ponad 300 warsztatów rzemieślniczych. Najbardziej liczni byli kowale, szewcy, krawcy oraz stolarze. Napotykali na szereg trudności, a do obiektywnych czynników (brak surowców i kłopoty zaopatrzeniem w węgiel), dochodziły kłopoty związane z koniecznością zapłaty wysokich stawek podatkowych. W sprawozdaniu z działalności Referatu Przemysłowego z września 1945 r. konstatowano, że "odbija się to ujemnie dla rzemiosła, gdyż liczni rzemieślnicy przerwali pracę, zamykając warsztaty, inni natomiast podwyższają ceny, aby móc wywiązać się z podatków(...)".
Pewnie każdy wie, jak się miała ?świetlana? przyszłość rzemiosła w okresie PRL-u, kiedy to dominował "olbrzym", a więc "sprawiedliwa" władza ludowa", która najczęściej w sposób perfidny kosił rzemieślników - wszystkich którzy posiadali jakikolwiek zakład rzemieślniczy traktowała jak bogaczy, a w doktrynie państwa socjalistycznego tacy przecież nie powinni w ogóle istnieć. Gdy któryś rzemieślnik próbował odważnie ówczesnym wszechwładnym "orłom" się sprzeciwić, to najczęściej usłyszał, że buntownik stworzył sobie jedenaste przykazanie, które brzmiało "Nie narzekaj"!
Któregoś dnia, gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych do pewnego rzemieślnika przy ulicy Jeziornej wtargnęło dwóch urzędników skarbowych w towarzystwie milicjanta, jak grom z jasnego nieba. Majster i jego czeladnicy byli zaskoczeni. Przybysze nakazującym tonem zabronili rzemieślnikowi zabierać głos, po czym zabrali się za penetrowanie zakładu. Czego szukali - nie wiadomo, ale okazało się, że nim przyszli mieli już "gotowca" - nakaz płatniczy, czyli tak zwany domiar za to, że ów rzemieślnik do książki "obrotów" nie wpisał rachunku za zakupioną kilka dni temu... podszewkę i watolinę. Po trzech tygodniach rzemieślnik zamknął swój warsztat i przestał swoim klientom oferować usługi z powodu, że ów domiar całkowicie finansowo go zrujnował.
Ówczesne władze, trzymające i pilnujące finanse "żelazną ręką" potrafiły pod byle jakim pretekstem najpierw zniechęcić, a następnie doprowadzić do bankructwa każdego rzemieślnika. Przez wiele następnych lat niektórzy próbowali podźwignąć się z kryzysu. Udało się to tylko niektórym.
h3. Zdun z powołania
Zakochany w kaflowych piecach Jerzy Król z Prokowa, który swój ukochany zawód zduna wykonywał 45.lat, mówi bez ogródek:
- Ten zawód tak, jak wiele innych, już dawno umarł śmiercią naturalną, a złożyło się na to kilka przyczyn. Owszem, nowoczesna technika i technologia ogrzewania mieszkań również się do tego przyczyniła, ale brakuje też młodych do wykonywania tego zawodu. Przyuczenie adeptów do zawodu kosztuje, a obowiązujące przepisy nie dawały "zielonego światła", nie zachęcały. Rzemieślnikom przepisy podatkowe nie "szły na rękę", bo były niekorzystne i w takiej sytuacji, w nieprzyjaznej atmosferze, o przygotowaniu zaplecza, czyli nowych rzemieślniczych kadr, a tym samym powstawaniu nowych zakładów, trudno było nawet myśleć.
U Jerzego Króla, który jak sam mówi, kocha swój zawód i piece również, terminowało i zawodu zduna wyuczyło się 11osób. Po zdaniu egzaminów czeladniczych rozeszli się po świecie i w różne kierunki, ale tylko niektórzy podjęli pracę w tym zawodzie, by potem za jakiś czai tak z tej pracy zrezygnować.
Pan Jerzy o swoim zawodzie potrafi opowiadać w nieskończoność:
- Najwięcej radości sprawia mi, gdy widzę staruszkę, czyli rozsypujący się piec, którego, mogę postawić na nogi. Ludzie się cieszą, że ich piec który dotychczas ich nie zawiódł odżyje. Dla mnie, każdy kaflowy piec jest mi bliski, bo z każdym potrafię rozmawiać".
Eugeniusz Niziński
(zdjęcia ze zbiorów autora)
0 0
A teraz co, tak samo. Zwolnić ich od podatku! na poczatek.
0 0
A teraz co, tak samo. Zwolnić ich od podatku! na poczatek.
0 0
Hello - I wonder if you speak English? I am trying to trace my father's relatives. His name was Boleslaw Kolka - he was born in Kartuzy in/around 1926,
was recruited into the German army in 1943, trained in Stettin, sent
to Antwerp and then southern France. His regiment surrendered to the
French Resistance after the US landings in the south; he eventually
joined the Polish army in Italy and was sent to Newcastle, England. He died
died in England in 1997. His brother Wladyslav lived in Oliwa. Can you help?
Many thanks
0 0
Dear Simon, My name is Katarina and I have found your request for information about your father's relatives by chance at this web site. I am your cousin - my mother Malgorzata Kolka (Szukalska) was Boleslaw's and Wladyslaw's younger sister - she was born 1931. Unfortunately she died last month and is now buried in Chmielno (little village near Cieszenie where our grandparents Wiktoria and Leon lived). Uncle Wladyslaw passed away last year. His wife and two daughters live in Gdansk-Oliwa.
I am 51 years old and since 1981 I have been living in Stockholm, Sweden. If you wish to get in touch with me and get more information about your father's family please call me at +46 8 612 35 25 or send me an e-mail: [email protected].
Best regards, Katarina
0 0
Podobnie z domiarem było u mego ojca Bolesława Stermy który po wojnie prowadził zakład malarski w Kartuzach.Długie lata było w domu cienko.
0 0
sam jestem zdunem moj ojciec jest i moj wuja