Zamknij

Historia budynku Muzeum Kaszubskiego ma związek z lekarzami weterynarii

11:03, 23.08.2020 Muzeum Kaszubskie w Kartuzach/B. Kąkol/oprac.W.D. Aktualizacja: 19:57, 23.08.2020

Narzędzia znajdujące się w zbiorach Muzeum Kaszubskiego. fot.Muzeum Kaszubskie w Kartuzach

Pewnie niewiele osób wie, że Muzeum Kaszubskie im. Franciszka Tredera w Kartuzach mieści się w budynku, który dawniej pełnił siedzibę... powiatowego weterynarza. Przed I wojną światową weterynarzem powiatowym w Kartuzach był Niemiec Baar, który opuścił Kartuzy w 1920 r., zaś jego urząd objął dr weterynarii Joachim Rucha. Muzeum ma w swoich zbiorach narzędzia używane niegdyś przez kartuskich weterynarzy. 

Z dokumentów archiwalnych wynika, że Joachim Rucha był właścicielem posesji przy ulicy Kościerskiej 1 w latach 1920 - 1944. Był Mazurem, który mieszkał i pracował w Kartuzach w charakterze weterynarza powiatowego w także w czasie wojny. Zmuszony był podpisać Niemiecką Listę Narodową ( NLN). Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Kartuz w marcu 1945 r. został aresztowany przez NKWD i zesłany z innymi Kaszubami do Związku Radzieckiego.

Joachim Rucha był bardzo szanowanym obywatelem Kartuz. Należał do Kurkowego Bractwa Strzeleckiego, które powstało w Kartuzach z początkiem 1921 roku. 15 sierpnia 1921 roku, odbyło się pierwsze strzelanie o tytuł króla kurkowego. Pierwszym królem kurkowym Kartuz został właśnie Joachim Rucha.

Wspomnienia domu Ruchów

Wraz z małżonką Marią przyjaźnili się z starostą kartuskim Bronisławą Ostoją - Sędzimirem, nadleśniczym Nadleśnictwa Kartuzy Gustawem Spława Neymanem i hrabiostwem Komar z Somonina.

Joachim Rucha - trzeci w pierwszym rzędzie, w otoczeniu pracowników Starostwa Powiatowego w Kartuzach.. fot.ze zbiorów Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach

We wspomnieniach prof. Jerzego Sędzimira i Barbary Spława Neymann Zelt jawi się następujący obraz Państwa Ruchów:

Moją matką chrzestną miała być pani Komarowa. Zbieg nieprzewidzianych okoliczności spowodował, że została nią Pani Ruchowa (…). Ruchowie (nazywałem ich wujostwem), dołączyli do grona trzech zaprzyjaźnionych rodzin - Sędzimirów, Spława- Neymanów i Komarów. Dwa lata później mój starszy brat Bronek zachorował na szkarlatynę. Aby mnie uchronić oddano mnie "na przechowanie" wujostwu Ruchom. Mam wrażenie, że dla bezdzietnego małżeństwa byłem jakąś namiastką własnego dziecka. Oczywiście z tego okresu nic nie pamiętam, ale w następnych latach bywałem tam często, uważając to za drugi dom. Z tego okresu pamiętam przede wszystkim obszerne gospodarstwo, ogrodzenie z siatki dla drobiu (kury, kaczki, perliczki), dalej klatki z królikami i na końcu dużą otwartą szopę, na dole sprzęty rolnicze, na górze siano. Przez furtkę wchodziło się do ogrodu, po lewej stronie kilka uli, nieduży sad, ogród warzywny przez następną furtkę wychodziło się na łąkę, na której był strumyk (…), którego brzegi były gęsto obrośnięte krzakami niezapominajek. Dalej znów łąka i las.(...)

Jerzy Sędzimir tak opisywał wnętrza domu Ruchów:

Z Kartuz wyjechałem w wieku lat około 5. W roku 1937 spędziłem u wujostwa Ruchów miesiąc bardzo udanych wakacji. Podaje układ ówczesnego mieszkania: hol ze stołem i krzesłami, odchodzący w prawo korytarzyk prowadził do kuchni. Obok z osobnym wejściem duży salon, w którym podawano też uroczyste obiady, z niego wychodziło się na oszkloną werandę, na której jadało się śniadania-rodzaj szwedzkiego stołu, znakomite własne wędliny, czasem ryby, jajka pantarek, miód, itp. Na drugim końcu salonu było przejście do codziennej jadalni. Między drzwiami do pokoju gościnnego i salonu wisiał na ścianie staroświecki telefon-kręciło się korbą, zgłaszała się centrala, która łączyła z podanym numerem. Czas spędzałem bardzo przyjemnie, Wujo wyjeżdżając, jako weterynarz do różnych hodowli kilkakrotnie zabierał mnie ze sobą, dzięki czemu miałem kontakt z różnymi ludźmi. (…) pływaliśmy łodzią wiosłową (nauczyłem się wiosłować) po jeziorze Klasztornym. Wypożyczalnia łodzi była niedaleko kościoła. Kilkakrotnie chodziłem do pływalni urządzonej przy wyspie przylegającej, do nabrzeża gaju Świętopełka (…) Pragnę bardzo wyraźnie podkreślić, że wszyscy domownicy oraz osoby bywające w domu, także te, z którymi spotykałem się na zewnątrz mówiły wyłącznie po polsku. To był dom z polskimi tradycjami, dodam jeszcze, że chodziłem w mundurku harcerskim, harcerstwo było tam bardzo dobrze widziane. Spędziłem bardzo przyjemne wakacje, wróciłem tym samym sposobem, jakim przyjechałem. Niedługo potem (w następnym roku) przyszła smutna wiadomość o śmierci Cioci Ruchowej (...).

Barbara Spława-Neymann Zelt tak wspominała dom kartuskiego lekarza weterynarii:

(...) Dom ich pozostał w mojej pamięci jako bardzo miłe i ciepłe miejsce. Często przebywaliśmy u nich i wizyty te zapamiętałam dobrze. Śniadania czy podwieczorki na werandzie, jadalnia z przepastnym kredensem pełnym różnych smakołyków dla dzieci i puszek z ulubionymi przez nas cukierkami. No i zaczarowane podwórze miejsce szczególnie dla mnie interesujące. Pełno tam było różnych gatunków domowego ptactwa, od śmiesznych lilipucich kurek począwszy, kaczek, indyków, perliczek. Był nawet paw. Były króliki, małe kózki, zawsze jakieś szczenięta i kociaki. W stajni konie i krowy. Wszystko jak na lekarza weterynarii przystało. Mogliśmy tam wszędzie chodzić i oglądać. To była dla mnie, jako dziecka, jedna z największych atrakcji (...)

Po wojnie budynek przy ul. Kościerskiej został przejęty przez Urząd Bezpieczeństwa. W tym to budynku przesłuchiwano i więziono w piwnicach mieszkańców miasta i okolic, zanim skierowano ich na zsyłkę na tereny Związku Radzieckiego. Dopiero w 1946 r. budynek ten opuszczony został przez organa UB, i wreszcie przekazany na cele Muzeum Kaszubskiego.

Narzędzia weterynarza i medycyna ludowa

W muzeum znajduje się kolekcja narzędzi leczniczych. Wśród nich odnajdziemy przyrządy do upuszczania krwi. W tamtym okresie nie każdy miał dostęp do lekarza weterynarii. Stąd nierzadko Kaszubi leczyli zwierzęta na własne znane sobie sposoby, często stosując rytuały i zażegnywanie uroków. W powiecie kartuskim odnotowano przypadki kiedy woźnica zdejmował koszulę, którą moczył własnym moczem i mocno nacierał nią konia.

Podstawową metodą leczenia większości chorób były upusty krwi. Upustów dokonywano z różnych żył i różnymi metodami w zależności od choroby i jej umiejscowienia.

Ciekawe i zabawne są nazwy chorób bydła. Za jedną z najczęstszych chorób krów uważa się tzw. żabę. Wierzono, że krowy chorują dlatego, że ją zjadły. Interesujące są także środki leczenia, np. krowom przy zdjęciach podawano masło z cebulą i tabaką.

Podejmując konfrontację ludowego lecznictwa zwierząt ze współczesną weterynarią musimy mieć świadomość, że weterynaria ludowa jak uważa Stanisław Jank kształtowała się w ciągu setek lata i jest wytworem kultury wiejskiej i jej ciągłości pokoleniowej. Weterynarię cechował postęp bardziej widoczny w mieście, co nie znaczy, że nie dotarł on na wieś.

(Muzeum Kaszubskie w Kartuzach/B. Kąkol/oprac.W.D.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(3)

Artykul fajny ale waArtykul fajny ale wa

1 2

Wspomnieć ze dalej to brzeziński taki mały handlarz prowadził no po wojnie mam na myśli a co było w budynku jadoc pod szpital po lewej stronie chyba jakiś zakład kosmetyczny tam jest 20:40, 23.08.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

DrajwerDrajwer

1 5

Jak Joachim *%#)!& ? ? 22:13, 23.08.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

DziękujęDziękuję

5 1

Bardzo ciekawe i wartościowe. Nie ma to, jak piękne opowieści. Pozdrawiam 08:40, 24.08.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%