Zamknij

Wspomnienia partyzanta. Kim był Ludwik Miotk i co zapamiętał?

11:50, 15.09.2024 Piotr Smoliński, Agnieszka Sikora-Smolińska Aktualizacja: 20:33, 15.09.2024
Skomentuj Fotografie z archiwum rodziny Reglińskich. Fotografie z archiwum rodziny Reglińskich.

Wokół Tajnej Organizacji Wojskowej "Gryf Pomorski" narosło wiele mitów, niedopowiedzeń ale i kontrowersji. Dziś wiadomo także, że utrzymywanie relacji z partyzantami, walczącymi oczywiście w słusznej sprawie, często było dla miejscowej ludności problematyczne. Ten wątek pojawia się także w kontekście historii Starej Huty. 

Agnieszka i Alfons Pryczkowscy na kartach cytowanego już opracowania pisali np., że był Ludwik Miotk „prymitywnym fałszerzem historii <>”, który miał ich zdaniem podrobić po wojnie podpisany przez zamordowanego przez UB Augustyna Westphala dokument o rozwiązaniu organizacji, zresztą w swojej treści kontrowersyjny, bo zalecający współpracę z nowym okupantem – do której to współpracy w charakterze funkcjonariusza MO Miotk przystąpił.

Pryczkowscy szli w swoich przypuszczeniach i jednocześnie oskarżeniach dalej, nazywając Miotka członkiem „polskojęzycznej grupy Gestapo” w czasie wojny. Twierdzili, że był Miotk następnie pracownikiem UB w Słupsku. Oczywiście nie przedstawiali na poparcie swoich tez żadnych dowodów.

Taka charakterystyka czy ocena postaci Miotka nie znalazła się na kartach monografii „Gryfa Pomorskiego” autorstwa Andrzeja Gąsiorowskiego i Krzysztofa Steyera, wydanej w 2010 roku.

W książce tej Ludwik Miotk wspominany jest wielokrotnie. Pisali autorzy, że miał być jedną z osób, które miały szeroki dostęp do dokumentów „Gryfa”, był w ścisłym kierownictwie organizacji jak jeden z najbliższych współpracowników zamordowanego Józefa Dambka, brał udział w posiedzeniach Rady Naczelnej nawet po śmierci przywódcy, co było podwójnie niebezpieczne. W „Gryfie” był Kierownikiem Powiatowego Wydziału Informacji na powiat Wejherowo. Uczestniczył np. w ważnych rozmowach dotyczących scalenia „Gryfa” z organizacją „Miecz i Pług” (do podporządkowania nie doszło). Miotk był np. wśród siedmiu najważniejszych byłych członków „Gryfa” scharakteryzowanych (wcześniej rozpracowywanych) przez WUBP w 1950 r. (na 600 ustalonych nazwisk).

Wątpliwa autentyczność dokumentów

Ręką Ludwika Miotka, jak pisali autorzy monografii, zostały napisane ostatnie znane z czasów wojny rozkazy TOW „Gryf Pomorski”, jednak sprawa autentyczności tych dokumentów także ich zdaniem budzi kontrowersje, ponieważ znalazły się w nich zalecania, aby m.in. współpracować z oddziałami radzieckimi, przekazywać broń nowym władzom oraz wstępować w szeregi Milicji Obywatelskiej. Miotk podpisał się także na odezwie z 21 marca 1945 r., której autentyczność również jest podważana. Pisali Gąsiorowski i Steyer: „W dokumencie m.in. złożono hołd i cześć poległym partyzantom <> oraz podziękowanie wszystkim kierownikom, komendantom i członkom za ofiarność i trud włożony w walkę o wolność. Ponownie zaapelowano o przekazywanie broni władzom polskim, zalecano wstępowanie w szeregi Wojska Polskiego i Milicji Obywatelskiej lub podejmowanie pracy”.

Jeszcze w roku 1945 Miotk wstąpił do MO w Słupsku, był tam kierownikiem referatu gospodarczego. Pisali autorzy monografii: „Podobne decyzje podjęła stosunkowo niewielka część członków <>”.

Wkrótce jednak stracił pracę, zapewne przed 1950 r., ponieważ byli członkowie organizacji po stosunkowo krótkim czasie ze względu na swoją przeszłość zaczęli być szykanowani przez nowe władze.

Po wojnie prawdopodobnie to Ludwik Miotk – jak twierdzą autorzy opracowania – informował UB co działo się tuż po śmierci Dambka. Pisano w materiałach UB, co spisał lub przekazał Miotk (co natomiast – zaznaczają autorzy książki – trudne jest do zweryfikowania):

„Po przetłumaczeniu i odcyfrowaniu wszystkich komendantów, gestapowiec Kaszubowski, mając stemple komendy naczelnej, wystawił sobie papiery i różne zarządzenia, jeździł na terenie całego Pomorza, nawiązując łączność z poszczególnymi komendantami, legitymując się delegatem Komendy Naczelnej w miejsce śp. Lecha. W ten sposób zdołał kilkanaście gmin pozyskać, a po zdradzeniu spisów członków następowały dalsze aresztowania, które doprowadziły do całkowitego rozbicia organizacji”.

Po wojnie to Ludwik Miotk zebrał 110 zeznań osób, które były poszkodowane przez Jana Kaszubowskiego, zabójcę Dambka, co posłużyło jako materiał do procesu Kaszubowskiego w roku 1954. W 1964 r. na konferencji w Gdańsku poświęconej historii ruchu oporu na Pomorzu Gdańskim w czasie wojny, powiedział (był wówczas mieszkańcem Tczewa): „Dla nas nieprzyjemną jest sprawa gestapowca Kaszubowskiego, który stawiał ludzi pod ścianę i pytał się przeciwko komu walczy <>”.

Kilkaset dokumentów dotyczących Miotka jako żołnierza „Gryfa” udostępniła toruńska Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej. Dowiadujemy się z tych archiwaliów m.in., że Ludwik Miotk urodził się w 1912 roku, był więc o wiele młodszy od Reglińskiego. Co ciekawe, urodził się i wychował w pobliskim Lewinku. Był działaczem Związku Zachodniego, podobnie jak ponoć Regliński. Żona Miotka w pośmiertnym wspomnieniu o nim pisała, że był członkiem „Gryfa” już od marca 1940 r. Wykonywał pieczątki, podrabiał też pieczęcie niemieckie. Zajmował się inną działalnością, w tym sabotażową, budował bunkry itd.

W latach 1943-1945 Miotk miał być kierownikiem Powiatowego Wydziału Informacyjnego „Gryfa”, jednocześnie od połowy 1944 r. – jak twierdzi żona i wynika ze wspomnień Miotka – był sekretarzem oraz członkiem Rady Naczelnej tej organizacji. „Ponadto był kierownikiem Biura Komendy Naczelnej” – zapisano. W styczniu 1945 r, został aresztowany i osadzony (przez Niemców) w więzieniu w Kartuzach, skąd uciekł w marcu. W Gryfie doszedł do stopnia podporucznika. 5 maja 1945 r. rozpoczął pracę jako milicjant. Pisała żona: „Wykonuje też pieczątki dla MO, Służby Bezpieczeństwa, Sądu”.

Może warto jeszcze wspomnieć, a nie bez powodu tak wiele miejsca w biografii Reglińskiego poświecono tutaj Miotkowi, że były partyzant, jak wspominała jego żona, w 1989 r., po zwolnieniu z MO był prezesem GS w Choczewie. W latach 1950-1966 pracował w PGR w Pszczółkach i Tczewie, w latach 1966-1972 w Zakładach Remontowych w Gdańsku – aż do przejścia na emeryturę. Był działaczem Frontu Jedności Narodowej i ZBOWiD. Zmarł w 1983 r.

Miotk w swoich wspomnieniach (niewydany drukiem maszynopis znajduje się w zasobach Fundacji Generał Elżbiety Zawackiej) opisywał np. bunkier „Jutrzenka”, w którym miał przebywać także Regliński. Bunkier ów znajdował się w Zęblewie w lesie należącym do Jana Kanki. Było to niedaleko od Starej Huty. Bunkier stanowiła dziura w ziemi wielkości 8x4 m o wysokości 2,20 m. Miejsce było zaopatrzone w telefon, miał też bunkier punkt obserwacyjny, także z telefonem.

Bunkier "Jutrzenka"

Był oświetlony, zasilany akumulatorami ładowanymi energią z wiatraka, który stał w ogrodzie. Wiatrak w razie potrzeby wspomagał silnik spalinowy i prądnica. Miał „Jutrzenka” wg Miotka wejście główne oraz zapasowe. Budowę założenia w miejscu po gnieździe lisów (kanały wykopane przez zwierzęta były poszerzane szpadlami, zapewne nocą) zakończono jesienią 1942 r., wśród budowniczych nie było Reglińskiego, był za to m.in. Miotk. Jak wynika ze wspomnień partyzanta, był to ważny bunkier, po śmierci Dambka odbywały się tam np. zebrania Rady Naczelnej „Gryfa” z udziałem zamordowanego po wojnie Westphala. W pobliżu bunkra znajdowało się jezioro Zęblewo, na nim na tratwach partyzanci wypoczywali w dzień pośród trzcin i sitowia. „Jutrzenka” sąsiadował z dwoma innymi bunkrami znajdującymi się w obrębie własności tego samego gospodarza – bunkry znajdowały się jeszcze na szopie oraz pod stodołą Jana Kanki. Wspominał Miotk, że ani bunkier „Jutrzenka”, ani żaden pobliski inny bunkier nie został nigdy odkryty przez Niemców.

Na kartach wspomnień Miotk opisał sytuacje z życia partyzantów związane ze Starą Hutą. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce 17 września 1943 r. Przebywał wówczas Miotk w Kamiennej Górze k. Nowej Huty w dużym bunkrze znajdującym się pod domem Józefa Wrońskiego ps. „Lis”. „Zabudowania gospodarskie przylegały do lasów mirachowskich”. W bunkrze ulokował się dzień wcześniej, partyzanci otrzymali wieczorem ostrzeżenie, że nazajutrz szykuje się obława Niemców w tym rejonie. Miotk to ostrzeżenie zlekceważył, ponieważ tego typu wiadomości były na porządku dziennym bez żadnych następstw. Pisał Miotk:

„Z rana o godzinie 5:30 razem z Pobłockim wyruszyliśmy w drogę do Starej Huty, gdzie czekał na nas Westphal”.

Byli uzbrojeni, poruszali się rowerem. Na skraju lasu zagrodził im drogę gestapowiec uzbrojony w pistolet maszynowy. Pobłocki uciekł, Miotk zaś najpierw przewrócił się, nie zdążył pobiec do lasu i został zatrzymany, następnie zrewidowany. Gestapowiec nie dał wiary jego tłumaczeniom, zresztą w teczce Miotka ujawnił broń. Niemiec zaczął głośno przywoływać innych uczestników niemieckiej obławy, którzy zaczęli biec w ich kierunku. Wtedy partyzant nasypał mu do oczu tabaki, którą miał wcześniej w kieszeni i trzymał w garści.

Niemiec został jeszcze pobity, Miotk uciekł w ślad za Pobłockim. Oboje byli następnie ostrzeliwani, rzucano także granatami, zostali ranni, lecz zdołali wydostać się z pułapki. „Po zabandażowaniu ran Pobłocki wyruszył w kierunku wsi Stara Huta”. Miotk z kolei cofnął się do bunkra Wrońskiego, aby ocalić życie przebywających tam partyzantów. Dotarł do celu m.in. czołgając się, ponieważ przy skrajach lasu stali Niemcy z karabinami. Napotkana na polu Wrońska, żona gospodarza, dała Miotkowi swój kitel oraz chustę, jak również kosz, aby udawał kobietę pracującą przy zbiorze ziemniaków.

Miotk dotarł do bunkra, partyzanci zaczęli wychodzić i opuszczać niebezpieczny teren. Część z nich została zauważona, wywiązała się walka, jednakże Niemcy zmuszeni byli się wycofać. Wśród nich było wielu rannych. Pisał Miotk: „Ja sam skierowałem się w kierunku do Starej Huty”.

Następnie Miotk wspominał:

„Pomiędzy jeziorami Lewinko a Miłoszewem jest piaszczysta droga. Na tej drodze spotkałem zakonnicę, która była boso w sandałach [sic!], w ręku trzymała duży różaniec i pierwsza do mnie się odezwała w te słowa. – A synku dokąd ty idziesz? Odpowiedziałem, że idę do wsi Starej Huty. Na to odpowiedziała mi, że <> i poszła dalej. Na chwilę zatrzymałem się a następnie poleciałem za nią, wołałem by się zatrzymała, chciałem się ją zapytać co ta więcej słychać i kogo Niemcy już zaaresztowali. Widziałem jak zaszła za krzaki, a były tam tylko trzy. Dobiegłem do tych krzaków, wołałem, szukałem jej i nie znalazłem. Wracając z powrotem zauważyłem moje ślady w jedną stronę i biegnące w drugą stronę, lecz śladów stóp zakonnicy nie było. Ślady te byłyby widoczne, gdy przed pół godziną spadł lekki deszcz a na suchym piasku dobrze było widać spadnięte krople deszczu. Nigdy nie wierzyłem w jakieś duchy, lecz w tym wypadku okazało się, że cóż, istnieje. Zmieniłem swój zamiar pójścia do wsi Stara Huta skręciłem w lewą stronę w kierunku wsi Lewinko”.

Stara Huta w opowieści Miotka jest przywoływana kilkakrotnie. „Dnia następnego wybraliśmy się do wsi Stara Huta wybudowanie do gospodarza Pryczkowskiego. Obydwaj łącznicy udali się z powrotem do <> a ja pozostałem u gospodarza Pryczkowskiego do wieczora” – pisał dalej Miotk. Partyzant opisał też inną sytuację związaną z historią wsi

„U Pryczkowskiego zastałem partyzantów ze Starej Huty, którzy przez cały dzień przepuszczali przez maszynkę wyrośnięte zboże i z tego miał być bimber. Partyzantom wydałem rozkaz, by poszli do swoich domów, zabrali żywność na 3 dni i na godzinę 2:00 w nocy stawili się u Pryczkowskiego i wtedy nastąpi wymarsz do Komendy Naczelnej. Posiadaną broń i amunicję włożyłem w kuchni do łóżka w słomę. Mniej więcej o godz. 18:00 ze synem Pryczkowskiego udaliśmy się do stajni, by do zacieru założyć drożdże. Zacier był rozłożony w 5 beczkach, był za gęsty, więc Pryczkowskiego wysłałem po ciepłą wodę. Pryczkowski z latarnią ledwo wyszedł na podwórze, wrócił z powrotem i po cichu powiedział, że na podwórzu jest pełno kacapów (Niemców), są w białych pelerynach. Posłałem Pryczkowskiego z powrotem, a ja się tu gdzieś skryję. Pryczkowscy posiadali bunkier nad stajnią, lecz wejście było po drabinie z zewnątrz, szukałem innej kryjówki i w końcu wskoczyłem do skrzyni z sieczką. Zanurzyłem się w niej a na samą twarz położyłem worek. Jak Pryczkowski wyszedł z chlewa, Niemcy pytali go, a z kimżeś rozmawiał, na to odpowiedział, że z krowami [?]. A kto tam jest w stajni – tam nikogo nie ma, odpowiedział. Niemcy weszli do stajni, zaczęli po kątach oświecać lampkami, znaleźli zacier do bimbru a w końcu przyszli do skrzyni z sieczką. Pryczkowskiemu każą zabrać worek, którym miałem zasłoniętą twarz. Gdy worek pociągnął, moja twarz została odsłonięta i wtedy powstał krzyk – ręce do góry, wstać, wyłazić ze skrzyni. To był dla mnie śmiertelny cios i tu już Niemcom uciec nie mogłem, bowiem było ich co najmniej 50 osób. W sytuacji jakiej się znalazłem była ona dla mnie korzystna, że przy sobie nie miałem broni. Po wyjściu z[e] stajni w dwuszeregu stali Niemcy w białych pelerynach a ja środkiem z uniesionymi rękami w górę, prowadzono mnie do pokoju Pryczkowskich. Po przeprowadzeniu rewizji gestapowcy, a byli to SS-własowcy, którzy biegle mówili po polsku, zadawali mnie pytania, a gdzie macie radiostację nadawczą, co dzisiaj Londyn albo Moskwa mówiła, gdzie macie swoje bunkry partyzanckie, gdzie wasi dowódcy. Na to wszystko odpowiadałem, że nic nie wiem i do partyzantów nie należę. W Sianowie byłem zameldowany na Miotk Antoni. Pytają mnie się o Ludwika Miotka – odpowiedziałem, że takiego nie znam. Dostałem porządne lanie pejczem i na nowo te same pytania. A dlaczego schowaliście się? Odpowiedziałem, że robiłem bimber, za to Niemcy też karzą i dlatego schowałem się. W trakcie rewizji hitlerowcy w kominie znaleźli mięso wieprzowe, było tam od całej świni i ta świnia była zakupiona przez partyzantów. Wtedy ściągnęli sąsiadów, którzy zaprzęgli konie i na jednych saniach wieźli mnie, a na drugich wieźli rodzinę Pryczkowskich. Zawieziono nas w nocnej porze do wsi Staniszewo do szkoły, gdzie Landwacha miała swoje dyżury nocne. W szkole stałem w rogu Sali w kajdanach i nie wolno było z nikim rozmawiać. Pryczkowskiemu tej nocy ludzie postarali się od sekretarza gminy zezwolenie na ubój świni z datą wsteczną i mu to wręczyli. Rano z Sianowa przyjechał Komendant Posterunku Policji Hageman i rodzinę Pryczkowskich puścił do domu a mnie za bimber wysłał do więzienia do Kartuz. Przewieziono mnie zakutego w kajdany na saniach, musiałem leżeć na pęku słomy pod eskortą trzech żandarmów”.

Opisywana przez Miotka sytuacja miała miejsce w styczniu 1945 roku, partyzant z Lewinka na kartach wersji poszerzonej wspomnień dodawał jeszcze, że wspomniani partyzanci pochodzili z Nowej Huty.

Kłopotliwe relacje z partyzantami

Wspomnieć jeszcze należy, że utrzymywanie relacji z partyzantami, walczącymi oczywiście w słusznej sprawie, często było dla miejscowej ludności problematyczne. Wspomniany już Anzelm Dampc z Nowej Huty tak pisał na kartach swoich wspomnień, relacjonując zapewne to, co przekazał mu ojciec, gospodarz i właściciel sklepu w Nowej Hucie:

„W czasie okupacji partyzanci dwa razy w nocy przyszli do naszego sklepu, byli w posiadaniu listy, na której wyszczególnione były artykuły żywnościowe potrzebne im do życia takie jak mąka, makaron, marmolada, masło oraz wiele innych. Do listy dopisali również ilość wypitego i zabranego piwa. Na pożegnanie powiedzieli: „Jeżeli nam tak pójdzie, jak myślimy, to po wojnie stokrotnie Cię wynagrodzimy. Z towarami z listy proszę iść nie wcześniej niż o godzinie 7:00 na policję do Sianowa. Wcześniej proszę z domu nie wychodzić, będziecie przez cały czas przez nas obserwowani”. Za towar zwrotu pieniędzy nie otrzymaliśmy. Jedyne co dostaliśmy to tylko zwrot kartek żywnościowych. Na pożegnanie ojciec w czasie drugiej wizyty otrzymał legitymację członkowską <>. O tym dowiedziałem się od ojca dopiero wtedy, kiedy <> został uznany za legalną organizację”.

Nie sposób pominąć informacji, że w swojej książce Gąsiorowski i Steyer wspomnieli jedynie, że Ludwik Miotk był autorem wspomnień partyzanckich, lecz nie uwzględnili spisanej przez niego pozycji w bibliografii, nie korzystali z tego przekazu poza jednym wyjątkiem. Być może uznali, że były partyzant ze względu na swoją milicyjną przeszłość już w latach 50. nie był osobą wiarygodną, może też był jakiś inny powód wyraźnych co do osoby Miotka wątpliwości.

Czy ma to jakieś znaczenie dla biografii Reglińskiego, który – jak wynika z dokumentów spisanych ręką Miotka – był działaczem „Gryfa”? Trudno powiedzieć, ponieważ zachowały się jeszcze wspomnienia jego syna. Trzeba jednak stwierdzić, że Miotk nie uwiecznił w swoim tekście postaci Reglińskiego, nie ma tam też informacji o bunkrze w lesie u rodziny Meyerów w Starej Hucie.

Regliński, Jan Kaszubowski i Stutthof

Wspomnianego – spisanego ręką Miotka – rozkazu z Nowego Roku 1944 do rąk własnych w stosownym czasie już nie otrzymał, ponieważ dzień wcześniej znalazł się w KL Stutthof.

Co obecnie wiemy o tym obozie ponad 80 lat od jego likwidacji?

„Konzentrationslager Stutthof był pierwszym i najdłużej istniejącym niemieckim nazistowskim obozem koncentracyjnym w obecnych granicach państwa polskiego. (…) Początkowo obóz przewidziany był dla polskiej inteligencji, tj. dla działaczy politycznych, duchownych, urzędników, nauczycieli, oraz polskich jeńców wojennych. Przez prawie 6 lat do Stutthof deportowano ponad 110 tysięcy więźniów, łącznie z 28 krajów. Ilość ofiar szacuje się na 65 000, czyli ponad 50% [uwięzionych].

KL Stutthof był od początku miejscem eksterminacji polskiej ludności pochodzącej z Pomorza oraz pozostałych ziem polskich, więźniów z okupowanych krajów europejskich, jeńców z frontu wschodniego, a także Żydów. Przyczyną śmierci więźniów były najczęściej skutki wycieńczającej pracy, okrutnego traktowania, głodowe porcje żywnościowe, choroby, złe warunki mieszkalne (przepełnione, nieogrzewane baraki), wyroki śmierci wydane przez Standgericht (sąd doraźny), egzekucje poprzez rozstrzelanie i powieszenie, epidemie tyfusu, a także to, iż latem 1944 w obozie została uruchomiona komora gazowa. Od tego czasu Stutthof stał się również obozem zagłady, gdzie za pomocą cyklonu B, esesmani uśmiercali więźniów.

Dużą cześć więźniów stanowili Polacy deportowani za udział w podziemnych organizacjach (AK, Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski”, Związku Jaszczurzym, organizacji partyzanckich), działacze Polonii, a także uczestnicy Powstania Warszawskiego. Więźniów uśmiercano także zastrzykami z fenolu aplikowanymi przez lekarzy SS, którzy przeprowadzali również eksperymenty pseudo medyczne”. (Zob. www.deathcampsmemorialsite.com/obozy-smierci/stutthof.html).

Najważniejszym badaczem historii KL Stutthof był po wojnie Krzysztof Dunin-Wąsowicz, były więzień obozu, który przebywał tam blisko rok, w ostatnim okresie istnienia lagru. Zdaniem autora w KL Stutthof oraz w czasie ewakuacji obozu (tzw. Marszu Śmierci) straciło życie 80 tys. więźniów. Regliński trafił tam w czasie, gdy nastąpiło już „Niewątpliwie polepszenie się sytuacji w obozie datujące się od 1943 roku” co zdaniem autora monografii „ułatwiło także akcję organizacji ruchu oporu. Terror był mniejszy, możliwości przetrwania nieco większe (…)”.

Jak wynika z niemieckich dokumentów, nauczyciel ze Starej Huty był dwukrotnie więźniem tego obozu – najpierw od 31 grudnia 1943 do 4 lutego 1944 r. jako niewolnik nr 29750, następnie od 20 czerwca 1944 do 24 sierpnia 1944 r. jako więzień nr 37086. (Kopie w posiadaniu autorów publikacji).

R. podaje inne daty uwięzienia nauczyciela w obozie, które jednak nie mają potwierdzenia w dokumentach przechowywanych z Muzeum w Stutthofie, mogą jednak dotyczyć uwięzienia Reglińskiego w ogóle. Inne więc datowanie utrwaliło się w przekazie rodzinnym: 27 października 1943 – 31 maja 1944, 15 czerwca – 30 października 1944 r.

Wątpliwości wyjaśnia Danuta Drywa, kierownik Wydziału Dokumentacyjnego Muzeum w Stutthofie, autorka tekstów naukowych o tematyce obozowej jak również opracowań m.in. na temat KL Stutthof oraz KL Gusen:

„Leon Regliński, ur. 9 listopada 1902 r., zamieszkały w Starej Hucie, pow. Kartuzy, w KL Stutthof osadzony został w dniu 31.12.1943 r. przez Stapo Danzig. W obozie oznaczony został numerem 29750 jako więzień policyjny. W dniu 4.02.1944 r. ww. został z obozu zwolniony z nakazem natychmiastowego zameldowania się w placówce policji (Ortspolizeibehȍrde) w miejscu zamieszkania. 22.06.1944 r. został przez Stapo Danzig ponownie osadzony w KL Stutthof jako podejrzany o działalność w ruchu oporu, gdzie otrzymał nowy numer 37086. Ww. został 24.08.1944 r. zwolniony z obozu i przekazany do Gestapo Danzig w celu przesłuchania”.

Danuta Drywa dodała także w komentarzu:

„Być może ani za pierwszym razem, ani za drugim razem nie został zwolniony w sensie powrotu do domu. (…) Po tym pierwszym zwolnieniu z obozu miał zgłosić się na posterunek policji, a za drugim razem jest wymienionym na telegramie na wykazie osób wysłanych na przesłuchanie do Gestapo Gdańsku. To jest cała grupa z <>. (…)”.

Szczególnie dotkliwy dla Leona Reglińskiego chociażby ze względu na porę roku musiał być „pobyt” pierwszy. Wychodząc z obozu, ważył – wg dokumentów obozowych – jedynie 66 kg (gdy wychodził po raz drugi miał 72 kg). Jako powód uwięzienia w KL Stutthof w obozie wpisano za pierwszym razem „nieznany”, za drugim określono go na (w języku niemieckim) „podejrzenie o udział w ruchu oporu”. Wiadomo, że znalazł się Regliński na liście więźniów do przesłuchania w KL Stutthof 21 sierpnia 1944 r. W dokumentach obozowych zachowały się też informacje dotyczące jego rysopisu, ponadto wzmianka na temat znaku szczególnego – miał Regliński bliznę na prawej nodze, w jej dolnej części. Dzięki jego synowi i R. wiemy, skąd się ona wzięła.

„Leon Regliński, o którego Pan pyta, przebywał na bloku nr 3 i pracował w warsztatach szewskich – ten ostatni skan to jest odręczny wykaz więźniów pracujących w warsztatach szewskich. Zdjęcia jego nie mamy. W Stutthofie nie robiono zdjęć na masową skalę. Zachowało się jedynie kilkanaście zdjęć zrobionych w obozie na życzenie gestapo” – informowała Danuta Drywa pod koniec 2023 r. i dodawała, że pracował Regliński raczej jako robotnik, nie wykonywał pracy biurowej, choć miał do niej kwalifikacje. Pisała też Drywa na temat oznaczenia Reglińskiego w obozie jako niewolnika:

„Jest zapisany jako <>, czyli więzień policyjny. Tak początkowo określono więźniów aresztowanych na Pomorzu w ramach likwidacji pomorskiego ruchu oporu. Oni byli cały czas do dyspozycji gestapo w śledztwie”.

Może warto wspomnieć, że po raz pierwszy Regliński został aresztowany i osadzony w Stutthofie jako mieszkaniec Niestępowa (zapisano w ankiecie: Nestenpol, w dolnej części dokumentu widać odcisk palca więźnia). W Niestępowie mieli gospodarstwo jego rodzice (informacja od syna). Czy mieszkał wówczas w Niestępowie? A może tam przed aresztowaniem się ukrywał? Może podał nazwę tej miejscowości, aby chronić rodzinę przebywającą nadal u Meyerów w Starej Hucie?

Jak twierdzi R., lecz wspominał o tym także syn Reglińskiego, nauczyciel został zwolniony ze Stutthofu dzięki wykorzystaniu kontaktów Jana Kaszubowskiego vel Hansa Kassnera, znanego i wielokrotnie wspominanego w źródłach historycznych agenta Gestapo, niemieckiej tajnej policji. Kaszubowski bywał ponoć w Starej Hucie towarzysko (informacja od R.), lecz informacja ta jest bardzo trudna do zweryfikowania. Kaszubowski miał znać osobiście Oskara Ronke, co jest wielce prawdopodobne.

Pisał Dunin-Wąsowicz, co jest ważne w kontekście opuszczenia przez Reglińskiego obozu:

„Liczba zwolnionych z obozu przed 25 I 1945 roku była niewielka, sięga najwyżej 3-4 tysięcy osób. Zwalniano głównie w pierwszych latach istnienia obozu, na skutek interwencji różnego rodzaju oraz zwalniano tzw. Erziehungshaftlinge, przysyłanych do Stutthofu na okres kilku tygodni w celu odbycia kary, przeważnie za ucieczkę z pracy. Więźniów politycznych zwalniano w późniejszym okresie tylko w wyjątkowych wypadkach, a udanych ucieczek przed 25 I 1945 roku było także bardzo niewiele”.

Jak wynika z archiwaliów, Regliński wyszedł z KL Stutthof na miesiąc przed zabójstwem Józefa Dambka (lecz nie wiadomo, kiedy odzyskał wolność) – zastrzelonego właśnie przez Kaszubowskiego, który przez długi okres czasu przed tym zabójstwem infiltrował środowisko „Gryfa”, aby zbliżyć się do samego dowódcy. Przypomnijmy więc jeszcze raz, co po wojnie mówił Ludwik Miotk:

„Dla nas nieprzyjemną jest sprawa gestapowca Kaszubowskiego, który stawiał ludzi pod ścianę i pytał się przeciwko komu walczy <>”.

Jak wiadomo, w wyniku śmierci Dambka w ręce Niemców wpadła zaszyfrowana lista osób zaangażowanych w konspirację w ramach „Gryfa”, tam też być może znajdowało się nazwisko Reglińskiego. Może dlatego trafił on do KL Stutthof po raz drugi, lecz stało się to dopiero ponad trzy miesiące po śmierci przywódcy TOW „Gryf Pomorski”. Gdzie przez ten czas Regliński przebywał? Tego nie wiadomo. Jak twierdzi R., co zachowało się w przekazie rodzinnym, jego dziadek po raz drugi opuścił obóz także dzięki kontaktom Jana Kaszubowskiego. Ten miał jednak przestrzec Leona Reglińskiego, twierdzi R., że po raz trzeci nie będzie możliwości interwencji w jego sprawie.

Trzeba też wspomnieć, o czym pisał np. Andrzej Gąsiorowski, autor nie tylko monografii „Gryfa Kaszubskiego”, lecz także biografii Jana Kaszubowskiego, że ten agent Gestapo, zapewne uświadamiając sobie, że Niemcy przegrają wojnę i sam będzie potrzebował pozytywnych świadectw na temat swojej działalności z czasu okupacji niemieckiej, które będzie mógł przedstawić nowym władzom, doprowadził do uwolnienia jakiejś liczby osób z obozów koncentracyjnych. W grupie tej był też najwyraźniej Leon Regliński.

Anzelm Dampc pisał o swoim ojcu z Nowej Huty, przywołując wspomnienie z roku 1943:

„Moja matka robiła, co tylko mogła, żeby ojca ze Stutthofu uwolnić. Najbardziej w tym pomógł kolega ojca, również Dampc z Sianowa, ten, który przed wojną z ojcem handlował w Gdańsku. To on doprowadził do spotkania matki z gestapowcem Kaszubowskim (…). W rozmowie z matką wymienił sumę, za jaką jest w stanie uwolnić ojca. <> – powiedział, na co moja matka odparła: „Bardzo zależy mi na uwolnieniu całej grupy”. W krótkim czasie, a było to dnia 12.08.1943 r. ojciec wraz z kolegami zostali zwolnieni z obozu. Większą część pieniędzy za uwolnienie matka pożyczyła od wspomnianego pana Dampca, który jak na te czasy był człowiekiem majętnym posiadał ubojnię, przetwórnię oraz sklep mięsny. Do takich ludzi niemieccy dygnitarze lgnęli, żeby załatwić sobie bez kartek mięso i przetwory mięsne. Na ich kartkach żywnościowych nie było zbyt dużej ilości mięsa. (…) Uwolnienia ludzi ze Stutthofu za pieniądze musiały być dość często stosowane. Twierdzę to na podstawie rozmowy z kolegą, którego ojciec w ten sposób został również uwolniony. (…)”.

Ciekawa jest dalsza relacja Dampca, także w kontekście ew. przebywania Kaszubowskiego w Starej Hucie. Tutaj pisał autor o wsi sąsiedniej:

„Po załatwieniu zwolnienia ojca, Kaszubowski kilkakrotnie przyjeżdżał do nas swoim samochodem. Miał 3 podstawowe cele. Pierwszy to zwerbowanie konfidenta, drugi to zaopatrzenie się w darmowy drób oraz nabiał, a trzeci to dobrze się zabawić przy suto zastawionym stole oraz dobrze zakropionym alkoholem. Kaszubowski od alkoholu nie stronił, a wypić mógł dużo. W czasie jedne z libacji, ojciec oraz wujek mojej matki, Kos, zaczęli mu wypominać po pijanemu, że jest Polakiem a tak postępuje ze swoimi rodakami. Była to dość ostra reprymenda z ich strony. Mija matka i ciocia Marysia bardzo się przestraszyły, z tego strachu do rana o zaśnięciu nie było mowy. Kiedy powoli nastawał świt, ciocia obserwowała Kaszubowskiego przez lekko odsłoniętą zasłonę okna. Ciężko było stwierdzić, czy jeszcze spał. Na szafce leżały jego dwa pistolety. Matka w dużym strachu oczekiwała jego reakcji po nocnym zajściu. Obawiała się najbardziej tego, że może ponownie umieścić ojca w obozie. Rano zrobiła mu śniadanie. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, jakby nie pamiętał tego, co się wydarzyło w nocy. Jedyne co powiedział to „Ładnie się zabawiliśmy. Na jednym z kolejnych spotkań, już bardziej onieśmielony w stosunku do ojca, dał mu zadanie. Poprosił, aby ojciec poszedł do Starej Huty (oddalonej o 2 km) i zorientował się, co się dzieje z człowiekiem o nazwisku Król, ponieważ był przez Niemców poszukiwany. Ojciec bardzo się ucieszył, kiedy na skraju wioski, bez żadnych świadków, spotkał tego człowieka przy palowaniu krowy. Ojciec ostrzegł go, że jest poszukiwany przez Kaszubowskiego. – „Uciekaj czym prędzej, uzgodnij z żoną co ma mówić o Tobie do Kaszubowskiego”. – „Twoje ponowne przyjście jest niepotrzebne”. – „Wersja ta jest między nami uzgodniona”. – „Odpowiedź mojej żony będzie taka: Mąż wyjechał do pracy do Gdańska trzy tygodnie temu, obawiam się, że mogło coś się z nim stać w trakcie bombardowania, poprzednio co tydzień wracał”. Było ustalone, że po tych wypowiedzianych słowach kobieta miała płakać, aby uwiarygodnić tę wersję. Kaszubowski po wysłuchaniu pani Król uwierzył w jej historyjkę. Pan Król w tym czasie przebywał w lesie. Ojciec otrzymał jeszcze podobne zadanie, żeby zorientował się, co się dzieje z panem Wrońskim. Był on bratem Wrońskiego, który jako jedyny w tym czasie robił zdjęcia (mieszkał przy kamieniu). Kaszubowskiemu również nie udało się go zatrzymać. Uważam, że ten gestapowiec w końcu zorientował się, że jest „nabijany w butelkę”. Widział, że ojciec nie pójdzie na żadną współpracę i w rezultacie przestał do nas przyjeżdżać”.

 

Wehrmacht i dalsze losy

Następstwem wydostania się z obozu było (twierdzi dalej R., potwierdza zaś syn) wcielenie Reglińskiego pod przymusem do Wehrmachtu. Ze względu na kontuzję nogi został przydzielony do pracy w szpitalu w Hildesheim w północnej Rzeszy, k. Hanoweru (informacja od R.). Przebywał tam do 25 lutego 1945 r. Następnie wrócił do rodziny, która nadal mieszkała w Starej Hucie w gospodarstwie Meyerów (informacje od R.).

Od 1 listopada 1945 do 30 kwietnia 1947 r. Leon Regliński był nauczycielem w Kobysewie k. Przodkowa. W roku 1946 aplikował na posadę nauczyciela w Prokowie lub Dzierżążnie, lecz jego prośby w tej sprawie zostały odrzucone (informacje od R.). Uczył następnie w Przewozie k. Brodnicy Górnej.

Prawdopodobnie właśnie Reglińskiego dotyczy informacja zawarta w sprawozdaniu inspektora szkolnego z Kartuz za luty 1950 r. Urzędnik pisał do kuratora okręgu gdańskiego rezydującego wówczas w Sopocie: „Przewóz. Szkoła o 49 ucz[niach]. Nauczyciel 1 – stały, kwalifikowany, chorowity, niezdolny do pracy”. (Zob. Archiwum Państwowe w Gdańsku oddział w Gdyni, Inspektorat szkolny w Kartuzach, sygn. 1740/6).

Na pewno był Regliński nauczycielem w Przewozie w roku 1951, co wynika z dokumentów urzędowych jego żony. Od 1952 roku miał (co także zapamiętała rodzina) pracować w woj. koszalińskim lub wrocławskim w szkole niemieckojęzycznej, nakaz pracy okazał się jednak nieskuteczny, powodem jego wycofania był zły stan zdrowia nauczyciela (informacja od R.).

Leon Regliński zmarł w 1959 roku jako nauczyciel w Przewozie. Jego żona Monika odeszła zaś dopiero w 1998 w Grzybnie. Małżonkowie pochowani są na cmentarzu w Brodnicy Górnej, w pierwszej alei tuż przy świątyni.

Tekst niniejszy stanowi nieco zmieniony fragment książki na temat Starej Huty w gminie Kartuzy, wydanej w 2024 r. Książkę można wypożyczyć w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej im. J. Żurakowskiego w Kartuzach.

Kolejne fragmenty tej będziemy publikowali co tydzień.

 

 

Logo biblioteki

(Piotr Smoliński, Agnieszka Sikora-Smolińska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(8)

Typowy KaszubTypowy Kaszub

2 15

Patryjota,katolik ,konfident i gorliwy wielbiciel pieniędzy. 13:13, 15.09.2024

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

@Typowy lewak@Typowy lewak

6 0

Napisał znany na tym portalu antyPOlak obrażający od lat Kaszubów, Polaków i Katolików czyli bez wartości szmata zamieszkującą tereny powiatu kartuskiego 09:50, 16.09.2024


reo

Kołomyja Kołomyja

5 1

Pytanie jak to się ma do dostępnych relacji o Ludwiku Miot w mundurze gestapo biorącym udział w przesłuchaniach Gryfowów 17:56, 15.09.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

@Kołomyja@Kołomyja

5 0

Przecież to kompan Aleksandra Arendta i Kaszubowskiego dwójki ludzi którzy zwalczali Gryfa To oni stworzyli spisy członków tej organizacji które przekazali służbom sowieckim 08:29, 16.09.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

doh jodoh jo

4 1

Po tylu latach piszac historie na podstawie zeznan ludzi ktorzy juz nie zyja mozna celowo oskarzyc niewinnych a gloryfikowac swoje rodziny na bohaterow Pozdrawiam myslacych! 08:39, 16.09.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Gryf Kaszubski naszeGryf Kaszubski nasze

1 0

prawdziwy Gryfowiec Kaszubski, nie wspólpracował z UB , MO , SB , jako dzieciak znałem ich kilku, do organizacji kombatanckich wchodzili po 1986 r . Westfal zamordowany, bo nie chciał współpracować, Kaszubowski etatowy funkcjonariusz gestapo nawiązał kontakt ze SMIERSZ sowiecką , następnie był agentem UB, zabił Dambka. przejął archiwum Gryfa Kszubskiego....było też o .usku wpbec którego gryf kaszubski prowadził rozpracowanie ... na podstawie grypsu ze sztutofu ".usk sypie" (jako agent celny?) na to wygląda no bo jak mozna przeżyć dwa obozy koncentracyjne i być zeń zwolnionym, ..tylko przez współpracę. Gestapo nie było wyrozumiałe dlka polskich pocztowców i polskich lolejarzy, chyba że .... 13:48, 16.09.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Gryfita Gryfita

1 0

Bardziej wspomnienia gestapowca oni po wejściu ruskich byli podstawą UB i MO 11:25, 17.09.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

kronikarz kronikarz

1 0

Niemcy zawsze byli skrupulatni ,proszę tego jegomościa sprawdzić w archiwach gestapo tam na bank są jego dane 08:01, 18.09.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%