Zamknij

Alfons Cierocki - nauczyciel ze Starej Huty i jego poważne tarapaty

17:43, 06.10.2024 Piotr Smoliński, Agnieszka Sikora-Smolińska Aktualizacja: 18:26, 06.10.2024
Skomentuj Alfons Cierocki pierwszy z lewej jako student w Warszawie (fragment fotografii) Alfons Cierocki pierwszy z lewej jako student w Warszawie (fragment fotografii)

Kim był Alfons Cierocki? Oto kolejna odsłona portretu zapomnianego nauczyciela, działacza i publicysty kaszubskiego związanego ze Starą Hutą w gm. Kartuzy. 

21 maja Alfons Cierocki był świadkiem na ślubie 66-letniego Augustyna Kupera, wdowca z Wysina w powiecie kościerskim urodzonego w Koloni z 47-letnią wdową Martą Reszkową z Hamerskich z Sianowa, urodzoną w Szlachcie w powiecie starogardzkim, córką nauczyciela Augustyna Hamerskiego. Świadek Cierocki miał wówczas 22 lata, co odnotował urzędnik Stanu Cywilnego w Sianowie (zapisujący jednakże w Starej Hucie, zapewne w miejscowej szkole – wcześniej wpisów w księgach cywilnych dokonywał nauczyciel Szeleziński), także Cierocki.

Nie wiadomo jednak, kim konkretnie była ta osoba – czy mógł być to któryś z braci Alfonsa?

Inspektor, nie odnosząc się do prośby byłego podwładnego, skierował Cierockiego do Zelgniewa w powiecie chodzieskim, nieco ponad 70 km od Wielenia w stronę Bydgoszczy, w bliskim sąsiedztwie Piły, która znajdowała się wówczas na terenie Rzeczy Niemieckiej. Zelgniewo było wsią przygraniczną, tuż za jej granicami stacjonował polski posterunek graniczny.

1 czerwca 1928 r. Cierocki objął placówkę w Zelgniewie, która była szkołą dwuklasową. Nauczycieli wówczas brakowało i nawet tak niepokorni pedagodzy jak Cierocki byli cennymi pracownikami oświatowymi. Do nieruchomości szkolnej w Zelgniewie wg akt placówki (z Archiwum Państwowego w Poznaniu oddział w Pile) należał wówczas okazały gmach murowany, w którym oprócz klas znajdowało się mieszkanie nauczyciela, jak również obora, stodoła, trzy drewniki (budynki gospodarcze do składowania drewna na opał) oraz pralnia. Szkoła dysponowała też siedmioma ustępami. Kierownik mógł użytkować rolę wielkości 1,27 ha, zaś drugi nauczyciel, Niemiec, który jednak później pożegnał się z posadą, miał do dyspozycji 1,13 ha.

O prywatnej szkole niemieckiej

Jak już wspomniano, Zelgniewo w okresie międzywojennym, a więc gdy przebywał w tej miejscowości Cierocki, było wsią położoną na granicy z Rzeszą. Co ważniejsze, społeczeństwo Zelgniewa składało się zarówno z Polaków, jak i licznych Niemców. Znalazło to odzwierciedlenie także w strukturze narodowościowej uczniów Cierockiego. Wg dokumentów – akt szkolnych, w 1927 r. w Zelgniewie było 244 katolików i 354 ewangelików.

W szkole było 36 dzieci katolickich i 35 dzieci ewangelickich. W późniejszych latach liczby ta były podobne. Wg pisma Cierockiego do inspektora w Chodzieży z 22 marca 1929 r., w Zelgniewie w tym właśnie roku uczyło się 66 dzieci, w tym 32 polsko-katolickich, 4 niemiecko-katolickich oraz 30 niemiecko-ewangelickich. W 1929 nauczał tam jeszcze Niemiec Bulmahn, potem już wyłącznie Cierocki. Wizytator szkół Kukucki z kuratorium w Poznaniu w piśmie z 4 kwietnia 1929 r. np. zwrócił Cierockiemu uwagę, że zwracając się na piśmie do niemieckiego kolegi w Zelgniewie użył języka niemieckiego. Wizytator upomniał Cierockiego, że „językiem urzędowym w Państwie Polskiem jest dotąd język polski”.

W październiku 1929 r. Cierocki zaniepokojony informował inspektorat szkolny, że miejscowi Niemcy zamierzają pod przywództwem rolnika Ernsta Fritza utworzyć prywatną szkołę niemiecką. Była to zapewne reperkusja pozbawienia społeczności niemieckiej w Zelgniewie własnego nauczyciela (oraz możliwości pobierania nauki w języku niemieckim?). Pisał Cierocki do przełożonego:

„Dowiedziałem się również, że wymienieni postanowili przez ciągłe denuncjowanie mnie przed moją władzą spowodować usunięcie mnie z tutejszej posady, gdyż polonizuję zanadto dzieci niemieckie. W końcu nadmieniam, że w maju br. zabroniłem odprawiania nabożeństw ewangelickich w lokalu szkolnym z powodu braku zezwolenia władz szkolnych. W związku z tem wyraził się wyżej wspomniany Ernst Fritz, że za pośrednictwem Związku Niemieckiego zmusi władze szkolne do udzielenia zezwolenia”.

Cierocki, jak wynika z zachowanych także innych pism, przyczynił się do tego, że prywatna szkoła niemiecka w Zelgniewie nie powstała. Ewangelicy otrzymali decyzję odmowną także ws. wykorzystania sali lekcyjnej do celów modlitewnych. Czy miało to jakieś znaczenie dla późniejszych wojennych losów Cierockiego?

Początkowo pobyt Cierockiego w Zelgniewie przebiegał bez komplikacji. 1 lipca 1928 r. zawiadamiał „Al. Fonek” inspektora w Chodzieży, że do 30 sierpnia będzie przebywał w Starej Hucie (tak było także w czasie wakacji rok później oraz wcześniej, w okresie świąt wielkanocnych). W czerwcu 1929 r. zaczął się jednak nowy problem niepokornego pedagoga.

Plotkowano w Zelgniewie i okolicach, że nauczyciel Cierocki jest ojcem dziecka swojej byłej uczennicy Heleny Jarzembowskiej. Zainteresował się tą sprawą inspektor, który w tej kwestii pozostawał w kontakcie listownym z Komendantem Policji Państwowej w Chodzieży. Komendant Posterunku Policji Państwowej w Śmiłowie Siehler po przeprowadzeniu poufnego, wg zaleceń komendanta, wywiadu, pisał do przełożonego, że zarzuty stawiane Cierockiemu nie polegają na prawdzie – sprawozdał, że rodzice dziewczyny poinformowali go, że ich córka nie jest ani nigdy wcześniej nie była w ciąży. Na tym zapewne poprzestano, w związku z czym odmówiono wszczęcia dochodzenia przeciwko Cierockiemu.

„Tutejszy posterunek przyszedł do tego przekonania, że zjawione nieprawdziwe wieści puściła w obieg jakaś osoba, która chce p. Cierockiemu szkodzić na opinii”.

W Zelgniewie Cierocki jako nauczyciel i kierownik szkoły najwyraźniej nie czuł się spełniony. W czasie wakacji starał się o posadę nauczyciela w Poznaniu – wnosił o przeniesienie do tego ośrodka miejskiego. Choć inspektor wnioskował o uwzględnienie tej prośby, do przeniesienia Cierockiego do Poznania nie doszło.

8 września 1929 r. Cierocki skarżył się, że w Zelgniewie „połowa dzieci prawie lub zupełnie języka polskiego nie zna”. Dodatkowo w tamtym czasie do lutego 1929 r. udzielał nauki religii katolickiej w pobliskim Brodnie w wymiarze dwóch godzin tygodniowo, co powodowało brak zajęć z gimnastyki i robót ręcznych w Zelgniewie. Nie był z tego zadowolony, lecz sugerował, że nie będzie pracował ponad opłacone pensum.

Inspektor szkolny 11 stycznia 1930 r. w formularzu „Spostrzeżenia pracy nauczyciela” krytycznie oceniał pracę Cierockiego w Zelgniewie:

„Organizacja lekcji pod względem toku i metod nie wskazuje na gruntowne przygotowanie się nauczyciela”.

Na 18 marca 1930 wnioskował Cierocki o urlop, ponieważ „w sprawie wojskowej” zamierzał udać się do Chodzieży. Podanie o urlop składał też na 18 października, uzasadniając:

„Donoszę uprzejmie, że w czerwcu br. zgłosiłem się do gimnazjalnego egzaminu dojrzałości w charakterze eksternisty”.

Wiemy z dokumentów, że dokształcał się Cierocki w Państwowym Gimnazjum im. Bergera w Poznaniu – tam miał wkrótce złożyć pierwszą część egzaminu. Państwowa Komisja Egzaminacyjna dla Nauczycieli Publicznych Szkół Powszechnych w Rogoźnie Wielkopolskim wystawiła po tym egzaminie (odbył się on 2 grudnia 1930 r.) świadectwo z wynikiem ogólnym jedynie dostatecznym.

Inspektor z Chodzieży krytycznie pisał o pracy Cierockiego w Zelgniewie także 11 lutego 1931 r. Krytykował stosowane metody nauczania, brak postępów w nauce, zwracał uwagę na braki formalne w szkolnej dokumentacji prowadzonej przez Cierockiego.

„Obrazów poglądowych nie używa – istnieją na nich jeszcze niemieckie napisy” [sic!]. „Nauczyciel nie zdradza osobistego zapału do pracy szkolnej, brak zainteresowań życiem szkolnem, niewidoczna praca nad sobą (…). Oziębły w stosunku do dzieci, z rodzicami i radą szkolną na stopie wojennej”.

Nieco wcześniej, jeszcze przed napisaniem tych słów przez inspektora, w Zelgniewie rozpoczęły się kolejne w życiu zawodowym Cierockiego kłopoty, tutaj opisane w końcowych słowach wywodu jego przełożonego.

Cierocki w poważnych tarapatach

Na nieszczęście Cierockiego, sołtys Zelgniewa Skibiński w piśmie skierowanym do inspektora szkolnego z Chodzieży z 18 stycznia 1931 r. dopatrzył się nieścisłości w sprawozdaniu z wydatków szkolnych.

W szkole wynajmował mieszkanie Nowak, funkcjonariusz miejscowego posterunku straży granicznej. Płacił 30 zł miesięcznie na ręce nauczyciela Cierockiego, jednak ten – jak twierdził sołtys – nie wpłacił wszystkich pieniędzy do kasy szkolnej lub gminnej. Skibiński wyliczył, że z tytułu najmu powinno być w kasie 450 zł, nie 120. Pytał inspektora, czy nauczyciel ma prawo pobierać tę należność od lokatora czy jednak powinien to robić „rendant szkólny” Jan Abanz.

Sołtys wyartykułował też inne podejrzenia co do różnorakich rozliczeń finansowych nauczyciela. Pisał np., że wydatkowano środki na atrament, zaś dzieci zobowiązane były przynosić go do szkoły z domu. Nauczyciel wydatkował też zdaniem sołtysa środki na pomoce naukowe, tj. zakup materiałów do robót ręcznych kobiecych, zaś takie zajęcia w szkole w ogóle miały się nie odbywać.

Skibiński zarzucał ponadto Cierockiemu, że ogrzewa on mieszkanie nauczycielskie za pomocą węgla przeznaczonego na opał izb lekcyjnych. Sołtys w piśmie do inspektora zarzekał się, że sprawę zbadał i pisze wyłącznie prawdę, wspominał też o plotkach na temat nieuczciwości Cierockiego krążących wśród miejscowej ludności. Skarżył się, że „ze strony p. nauczyciela dozór szkolny nie ma nic do mówienia”.

29 stycznia 1931 r. w piśmie do inspektoratu Cierocki odpierał zarzuty i zarzucał Skibińskiemu, że ten nie uczestniczył w posiedzeniach rady szkolnej – stąd też miał wynikać jego brak wiedzy na temat szczegółów dotyczących wydatków szkolnych.

Jak Cierocki szczegółowo tłumaczył zaniepokojonemu inspektorowi, który zresztą znał całą historię zawodową „Al. Fonka”, ponieważ dysponował „przechodnią” dokumentacją, fundusze za użytkowanie roli należącej do szkoły nie wpłynęły do budżetu, ponieważ sprawy tej nie dopilnował rendant, do którego obowiązków – zdaniem Cierockiego – należało ściągnięcie należności, w tym (jak zadawał się sugerować) od niego samego jako kierownika szkoły. Brak wpływu do kasy środków pobieranych z tytułu dzierżawy mieszkania szkolnego przez strażnika tłumaczył tym, że złożył fundusze w PKO „co – uważam – jest o wiele więcej celowe niż składanie pieniędzy w kasie szkolnej czy gminnej gdzie by bezużytecznie leżały, gdyż, jak obecnie, kapitał rośnie.

Nie przeczę też wcale, że gmina pobierałaby chętnie pieniądze płynące z dzierżawy”. Powoływał się przy tym na współpracę w zakresie kształtowania budżetu z członkami rady szkolnej i jednocześnie rady gminnej, zauważając, że o przyjęciu lub odrzuceniu budżetu decyduje nie jednoosobowo sołtys, lecz rada gminna. Wypierał się Cierocki, że kazał dzieciom przynosić do szkoły własny atrament, stwierdził także, że nie wydatkował środków „na zakup materjałów kobiecych”. Dodawał przy tym, rzucając cień podejrzenia na sołtysa i jego rzekomo niemieckich popleczników:

„Nadmieniam w końcu, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak mnie obserwują, jako tego, [który] nie tylko <> ich dzieci, ale ponadto rozwija owocną działalność społeczno-narodową. Wiem dokładnie o tem, że szukają tylko okazji by podstawić mi nogę i że przy każdej sposobności zasięgają porad u swych <>, <> i <>, dlatego też wyrażam przekonanie, że p. Skibiński nie będzie ślepym narzędziem w ich ręku, bo może się daleko łatwiej potknąć”.

Inspektor postanowił jednak kontynuować postępowanie przeciwko nauczycielowi. 11 lutego 1931 r. 40-letnia Marya Stolarska z Zelgniewa zeznała wobec inspektora na niekorzyść nauczyciela i stwierdziła, że mieszkanie Cierockiego ogrzewane było opałem z zapasów szkolnych. Potwierdziła, że dzieci posługują w mieszkaniu nauczyciela.

Zachował się protokół z konfrontacji zeznających z nauczycielem. Cierocki zeznał, że wspomnianą książeczkę PKO „zastawił w Poznaniu u [?] za artykuły optyczne”. Urzędnik następnie dokładnie przeglądał wszystkie rachunki i weryfikował wszystkie sprawy związane z finansami szkoły.

Inspektor przesłuchał jeszcze strażnika wynajmującego mieszkanie w szkole. Ten złożył obciążające Cierockiego zeznania i potwierdził wersję sołtysa, stwierdzając jeszcze, że „pobierał p. Cierocki komorne w naturze w postaci obiadów w mojej kuchni, przyczem z końcem każdego miesiąca obliczaliśmy się co do ewentualnej różnicy względnie nadwyżki”. 14 lutego inspektor przesłuchał dodatkowo w Chodzieży Waltera Brandta, nauczyciela z pobliskiej Brodny, który załatwiał dostawę węgla także dla szkoły w Zelgniewie, na prośbę Cierockiego.

On także złożył obciążające nauczyciela zeznania, opisując kombinacje finansowe „Al. Fonka”, który najwyraźniej postąpił nieuczciwie, ponieważ przywłaszczył sobie sporą ilość opału. Cierocki w zeznaniu przed inspektorem wyparł się następnie wszystkiego, co opisywał Brandt.

Inspektor w piśmie skierowanym do Cierockiego już na zakończenie postępowania uznał za słuszne wiele stawianych mu zarzutów. Miał nauczyciel, co stanowiło najwyraźniej w oczach inspektora najpoważniejsze przewinienie, posługiwać się pieczęcią szkolną „do nadużyć służbowych”. Zdaniem urzędnika pobierał Cierocki pieniądze z kasy szkolnej i nie rozliczał się z wydatków, dwukrotnie pobrał należność za wykonanie tej samej czynności, odbywał podróże bez zlecenia i upoważnienia, dokonywał zakupów osobistych, np. książek, na rachunek szkoły, nie przeprowadził inwentaryzacji nowo zakupionych przedmiotów. Łączne straty spowodowane przez Cierockiego wyliczył inspektor na 852 zł i 40 groszy. Cierockiemu dał jednak jeszcze szansę na odniesienie się do zarzutów, co nauczyciel oczywiście uczynił.

„Al. Fonek” twierdził, że czynsz mieszkaniowy pobierał od strażnika granicznego na podstawie udzielonego mu przez radę szkolną upoważnienia, jednakże co do tego miał inspektor wątpliwości, bo dopisał na marginesie, że „książki protok[olarnej] brak”. Cierocki podkreślał, że pobrana przez niego kwota była ujęta w budżecie i wpłacił ją już do kasy szkolnej wraz z odsetkami: zapewne już w trakcie trwania dochodzenia. Odpierał też „Al. Fonek” zarzuty dotyczące nieprawnego posługiwania się pieczęcią rady szkolnej, ponieważ – jak twierdził – miał do tego upoważnienie i wszyscy członkowie wiedzieli, że posługuje się tą pieczęcią, odciskaną przez niego własnoręcznie nawet na zaproszeniach na zebranie.

Wg Cierockiego to Teofil Gałęski miał upoważnić go ustnie do wszelkich czynności podejmowanych w jego imieniu jako przewodniczącego rady szkolnej. Tak zdaniem Cierockiego było przyjęte w zwyczaju w Zelgniewie, dodatkowo zdaniem „Al. Fonka” z powodu problemów osobistych nie mógł Gałęski wywiązywać się ze swoich obowiązków. Zebrania odbywały się więc bez jego udziału, na nich zapadały decyzje związane z wydatkowaniem szkolnych finansów.

Dodatkowo Cierocki stwierdzał, że jako sekretarz kółka rolniczego we wsi współpracował wcześniej z Gałęskim, wówczas prezesem tego kółka. Gałęski miał nie angażować się w działalność, wszystko miał robić za niego Cierocki. Gałęski został więc wkrótce przez członków kółka pozbawiony swojej funkcji, o co obwiniał Cierockiego. Sprawa szkolna miała być więc w przekonaniu Cierockiego zemstą Gałęskiego i sprzymierzonego z nim sołtysa.

Tego wątku, jak również wpływu na nastroje w Zelgniewie ew. działań podejmowanych przez rodziców uczniów niemieckich, inspektor niestety nie badał.

Budżetu Cierocki nie układał samodzielnie – to także wysunął jako argument. Według niego odpowiedzialność za budżet spoczywała na całej radzie szkolnej, nie zaś wyłącznie na nim jako kierowniku placówki. Przyznał się przy tym Cierocki do opalania węglem służbowym jednego pokoju swojego mieszkania, w której to izbie, jak zastrzegł, załatwiał sprawy urzędowe. Stwierdził, że gdyby robił to w klasie, musiałby ogrzać jeszcze większą powierzchnię i spalić jeszcze większą ilość węgla.

Brak pomniejszej kwoty w kasie tłumaczył swoim uczestnictwem w jakiejś wystawie – zaznaczył, że nie było obowiązku przedstawiania szczegółowych kosztów związanych z tym wyjazdem. Tłumaczył się też Cierocki z rzekomo podwójnie zapłaconego zobowiązania, jak również z wydatków na książki. Do ściśle prywatnego użytku miał kupować książki na własny rachunek, natomiast na rachunek szkoły kupował książki niezbędne do przygotowania wykładów dla miejscowych towarzystw – tam występował jako nauczyciel miejscowej szkoły i była to praca oświatowa nauczyciela w lokalnym środowisku. Niektóre książki miał pożyczyć innym pedagogom, tym też tłumaczył brak fizycznej obecności niektórych książek w szkole.

Skarcona przez nauczyciela

Podsumowywał Cierocki swoje tłumaczenia następująco:

„(…) zajmowałem się bardzo żywo pracą społeczną, że ofiarowałem bardzo dużo czasu i nawet pieniędzy na tę pracę, tak że się w dodatku przez to tylko zadłużyłem. Jeżeli więc w ten sposób bezinteresownie się ofiarowałem dla dobra publicznego, to nie można mnie chyba posądzać o to, bym z drugiej strony chciał sobie coś z tego dobra przywłaszczyć. Niesłusznie jestem posądzany, nie czuję się winnym, gdyż zawsze działałem tylko w najlepszej myśli. Intencje moje zostały fałszywie zrozumiane i dlatego stała mi się wielka krzywda”.

Tutaj, rozszerzając ten wątek działalności „Al. Fonka” w Zelgniewie, warto dodać jeszcze informację, jaką przekazał Cierocki na swój temat inspektorowi wcześniej, 2 stycznia 1929 r.:

„We wrześniu 1928 r. założyłem tutaj towarzystwo oświatowe <>, do którego należą wszyscy miejscowi Polacy, tak młodzież jak i starsi. Na odbywających się co miesiąc zebraniach wygłasza się referaty z literatury, historii itp. Towarzystwo rozpada się na dwie sekcje: 1. amatorską, która na odbywających się 2 razy w tygodniu zebraniach poznaje różne utwory dramatyczne i odbywa ćwiczenia, 2. sekcję śpiewu, którą dyryguje p. [wyraz nieczytelny], ćwiczenia odbywają się raz w tygodniu. Towarzystwo posiada również Bibljotekę, która jednak na razie liczy tylko 18 tomów”.

Inspektor po otrzymaniu wyjaśnień wezwał jeszcze Cierockiego na rozmowę, co znalazło odbicie w kolejnym piśmie, właściwie protokole z tego – zapewne niezbyt przyjemnego dla obu stron – spotkania. Jak sprawa ta się zakończyła? Zanim się dowiemy, trzeba pokrótce „zarysować” inny problem Cierockiego z tamtego okresu, bo nieco wcześniej, w lutym, ponownie „odżyła” w jego aktach sprawa stosowania kar cielesnych. Inspektor przyglądał się więc jednocześnie dwóm sprawom dotyczącym problematycznego podwładnego.

6 lutego 1931 r. ojciec uczennicy Anny Michałkowej, Franciszek Michałek, opisywał, że jego córka wróciła do domu w czasie przerwy „pokrwawiona i z płaczem”, ponieważ została „skarcona” przez nauczyciela Cierockiego bo „rzuciła resztki od jabłka na korytarzu”, do czego Anna się nie przyznawała. Jej matka poszła więc od razu wyjaśnić sprawę z nauczycielem. Po rozmowie z nim zostawiła córkę w szkole, ponieważ trwały jeszcze lekcje. Sama opuściła budynek. Jej mąż relacjonował:

„(…) zabrał się do mojej córki, zbił ją tak iż po raz drugi została pokrwawioną. Widząc to p. nauczyciel zaprowadził ją osobiście do pumpy [sic!], obmył jej usta z krwi oraz z nosa, oprócz tego obandażował jej palec u prawej ręki, który był skaleczony i przypuszczał, że musiała być czem innym obita aniżeli trzciną. Nadmieniam, że córka moja cierpi już z małych lat na głowę i dobrze nie dosłyszy, lecz ból głowy jak i słuch więcej cierpi od pręgierzy odbieranych przez p. nauczyciela. Muszę jeszcze nadmienić ile razy niemal w ten sam sposób została poprzednio zbitą przez p. nauczyciela, i to kilka razy tak jak powyżej oraz w ten sam sposób katowany był mój syn Edmund, któremu poderwał p. nauczyciel ucho”.

Nieco później pisał do inspektora wspomniany już Gałęski, przewodniczący rady szkolnej, dołączając zeznania rodziców: sołtysa Stanisława Skibińskiego, wspomnianego już Franciszka Michałka, ponadto Katarzyny Konieczak oraz Hermanna Piehla. Skarżył się Gałęski na bicie dzieci w szkole przez Cierockiego i stwierdzał, że

„p. Cierocki całą swoją bezczelnością i cynizmem wyrzucał żalących się osóby [sic!] twierdząc, że mają się udać ze skargą do Szan. Pana Inspektora, który ich tak samo potraktuje, albowiem on (p. Cier.) ma z góry instrukcje tak postępować, więc nic dziwnego, że mieszkańcy Zelgniewa przyszli do tego mniemania iż p. Cierocki działa z nakazu i z wiedzą Szanownego Pana Inspektora, dlatego też obawa przed ewentualnem obostrzeniem kar i mąk dla swoich dzieci”.

Gałęski prosił m.in. o przesłuchanie dzieci w szkole podczas nieobecności nauczyciela.

Hermann Piehl pisał z kolei w języku niemieckim, co zostało przetłumaczone na potrzeby prowadzonego postępowania. Cierocki, jak relacjonował, zbił jego syna Fritza w swoim mieszkaniu paskiem ze spinką i „nie tylko posinił lecz krew ściekała”. Innym razem zamknął Fritza na godzinę w pustej klasie. Dodatkowo zdaniem Piehla miał nauczyciel wysyłać dzieci na obiad do domu w południe, po czym uczniowie musieli wracać do szkoły i siedzieć w klasie nawet do godziny szesnastej.

Do inspektora pisała też wspomniana Katarzyna Konieczak. Nauczyciel pobił jej syna Leona:

„(…) kazał jemu pończoszki spuścić poniżej kolan i po gołych kolanach w koło gmachu szkólnego obnosić jakiejś [sic!] pręt, na co zostały kolana przez kamienie pokaleczone do krwi”.

Innym razem po skardze uczniów zamknął Leona w stajni na czas długiej przerwy. Matka zarzucała nauczycielowi, że ukarał jej dziecko, nie będąc pewnym co do przewinienia, bo „nie przekonał się, czy sprawa polega na faktach”.

Cały zadek w sińcach

Cierocki miał też zbić Leona w swoim mieszkaniu w ten sposób, że „cały zadek pokryty był sińcami”. Do nauczyciela wybrał się mąż kobiety, zaś Cierocki miał stwierdzić w rozmowie z nim, że „dzieci katował i nadal będzie”. Konieczakowa twierdziła dalej, że jej syn był bity po głowie przez Cierockiego, ponieważ nie radził sobie z nauką rachunków. W szopie miał być zamykany kilka razy, także w czasie lekcji. Matka słusznie zwróciła uwagę, że takie postępowanie nie odnosi skutku zamierzonego przez nauczyciela, ponieważ uczniowie ze strachu nie są w stanie się uczyć.

Skibiński, sołtys i jednocześnie – jak sami o sobie pisał – emerytowany strażnik graniczny, skarżył się na traktowanie w szkole jego syna Czesława, który „miał cztery cięcia jak kluski”. Pisał ojciec:

„Ponieważ sam chodziłem do szkoły i byłem dzieckiem, zmuszony byłem uczyć się po niemiecku i nieraz byłem karany, lecz jeszcze matka moja tak nie płakała, choć mnie zbił nauczyciel Prusak, jak żona moja płakała nad dziećmi w ów dzień. A przecież kary cielesne w szkołach polskich zniesione, więc jak, myślę że wszyscy zastosować się muszemy według prawa”. Cierocki miał także stosować kary cielesne wobec córki sołtysa: „(…) pytałem się czemu tak niemiłosiernie postąpił z dziećmi, na to pokazał że ma moich dzieci pod gardło i że się nie uczą. Na to odpowiadam, tu się nie uczą a w starem [?] gdzie chodziły przez całe lata nauczyciel ich chwalił. W toku rozmaitych słów mówi nauczyciel, czy żem ogłupiał (…)”. Dodawał Skibiński informacje o zamykaniu dzieci przez nauczyciela w szafie oraz karnym przetrzymywaniu ich w szkole i pozostawianiu bez opieki aż do zapadnięcia zmroku: „(…) obiecałem zrobić z tego użytek, lecz p. nauczyciel ani się nie wzdrygnął tylko mi powiedział, że mogę robić co chcę (….)”. Sołtys – jak pisał – wstrzymywał się z dalszymi krokami na prośbę żony, bo „łatwo komuś chleb wziąść [sic!], lecz ciężko go dać”.

W dołączonym zeznaniu Skibiński informował ponadto o zwołaniu posiedzenia rady szkolnej i zamiarze zażądania „wykazania się co do brakujących 240 zł”.

Nauczyciel Cierocki „nie tylko że nie chciał tegoż wyjaśnienia dać, nawet wystąpił z bezwzględną niegrzecznością”. Dodawał sołtys:

„Zachodzi obawa, że p. Cierocki pieniądze te przefrymarczył, to jest jawna nieuczciwość której się p. Cierocki dopuścił na groszu społeczeństwa”.

Wspomniany już Teofil Gałęski opisywał inspektorowi sytuację z 5 marca 1930 r. Uczeń Edmund Szot miał nie nauczyć się tekstu pieśni pt. Kiedy ranne wstają zorze. Nauczyciel, będąc z nim sam w klasie, zdaniem Gałęskiego spoliczkował go i „następnie go uniósł i rzucił siłą na korytarz i tam jeszcze go rzucał od jednej do drugiej ściany”.

Dalej „zbolałe dziecko bił w niemiłosierny sposób poczem wyrzucając go na podwórze razem z wszystkiemi dziećmi kazał biegać w koło podwórza”. Miał Gałęski widzieć „krwią nabrzmiałe oba uszy” tego chłopca, którego okazała mu matka, kiedy wstąpił do domu Szotów tego dnia.

Było w tym opisie Gałęskiego zapewne dużo przesady. Zarówno on, jak i sołtys wsi, powiedzieliby w tym momencie już wszystko, byle by tylko Cierockiego z Zelgniewa się pozbyć. Nauczyciel jednak nie był w stanie się skutecznie obronić przed inspektorem, ponieważ kary cielesne rzeczywiście stosował. W świetle ujawnionych finansowych „machinacji” stracił też Cierocki w oczach inspektora resztkę wiarygodności. Wystąpiło przeciwko niemu dwóch najważniejszych gospodarzy we wsi. Inspektor szkolny wkrótce przesłuchał wzmiankowanych w skargach uczniów, którzy na dodatek potwierdzili, że nauczyciel stosował wobec nich przemoc.

Cierocki odpowiedział inspektorowi bardzo obszernym pismem z 28 lutego. Przyznał się do stosowania kary chłosty, lecz stwierdził, że robił to rzadko. Zaprzeczał, że bił uczniów w sposób brutalny i aż do krwi. Tłumaczył, że jedna z uczennic miała wyzywać dzieci, pluć na nie i kilkoro pobić. Stwierdzał, że zareagował na prośbę dzieci i nie postępował brutalnie. Pisał np. o uczennicy, która miała rzekomo ranę ciętą, którą zdaniem jej ojca miał jej zadać: „(…) poleciłem jej na razie za karę zbierać odpadki i papiery w klasie, przyczem M[ichałekówna] uderzyła się w palec u ręki, na którym znajdowała się przypadkiem ranka od cięcia nożem, rana zaczęła krwawić, a M. umazała się – jednak nie naumyślnie – krwią na twarzy. (…) Wydarzenie to stało się właśnie punktem wyjścia do pogadanki okolicznościowej o obchodzeniu się z przedmiotami ostremi. (…) kija ani pręta żadnego w klasie nigdy nie miałem. Zresztą Michałekówna to typ dziecka niezupełnie normalnego [sic!]: uparta, krnąbrna, o niskim stopniu inteligencji, wiecznie skarżąca się na inne dzieci, złośliwa i mściwa, nigdy nie zadowolona (…)”.

Tłumaczył się dalej Cierocki przed inspektorem: „Edmunda Szota istotnie wypoliczkowałem, ale poza nauką szkolną, gdy występowałem prywatnie i zresztą miałem nie tylko upoważnienie ze strony rodziców, bym używał kary chłosty, jak to wykazuje załącznik nr 1, ale częstokroć nawet prosili mnie bym <> dla Edmunda, gdyż nie mogą sobie z nim poradzić”. Na potwierdzenie tych słów przedstawiał Cierocki dokument podpisany przez ojca wspominanego ucznia – było to upoważnienie do stosowania kar cielesnych względem jego dzieci.

Cierocki w piśmie do swojego przełożonego często zwracał uwagę na to, że opisywane przez rodziców okoliczności i drastyczne szczegóły cechowały się przesadą, natomiast nie wypierał się, że dzieci uderzył. Przy tym twardo stał na stanowisku, że jego zachowanie było usprawiedliwione okolicznościami i działał w celu osiągnięcia zamierzonego skutku wychowawczego.

Wypierał się stosowania przemocy wobec dwóch konkretnych uczniów, którzy zeznawali na jego niekorzyść, po czym dodawał np.

„Mogło się więc zdarzyć, że ukarałem ich kiedyś gdy złapałem ich na gorącym uczynku jak zrywali owoce w moim ogrodzie; mogło to się jednak zdarzyć tylko przed dwoma laty, gdyż w ubiegłym roku takie zdarzenia nie miały miejsca z tego powodu, że żadnych owoców w moim ogrodzie nie było”.

Co do rzekomego wykorzystywania uczniów do pracy w swoim mieszkaniu, przyznał, że uczniowie rozpalali ogień w jego piecu, natomiast twierdził, że robili to dobrowolnie z własnej inicjatywy w czasie przerw od lekcji i otrzymali za to wynagrodzenie.

Cierocki robił wszystko, aby z niekorzystnej dla siebie sytuacji wyjść obronną ręką. W jego obronie na piśmie wystąpiło dwóch członków rady szkolnej, którzy pod przysięgą oświadczyli, że Teofil Gałęski nie wywiązywał się ze swoich obowiązków przewodniczącego rady, zaś rada pod jego nieobecność upoważniła nauczyciela do dokonywania wszelkich czynności w jej imieniu, co nauczyciel następnie czynił. Było to dla inspektora zapewne dość zaskakujące.

Dodatkowo 25 lutego 1931 r. kilkudziesięciu podpisanych własnoręcznie mieszkańców Zelgniewa napisało list do Kuratorium Okręgu Szkolnego w Poznaniu za pośrednictwem Inspektoratu Szkolnego w Chodzieży. Domagali się w nim usunięcia Gałęskiego z funkcji przewodniczącego. Pisali, stając po stronie Cierockiego, że Gałęski „(…) posiada bardzo marną opinję z powodu złej gospodarki i przez swe postępki przyczynia się do rozbijania jedności narodowej na tut. kresach, a nawet ostatnio z powodów osobistych rozpoczął kampanję oszczerczą przeciw nauczycielowi p. Cierockiemu, który przez swą ofiarną i bezinteresowną pracę społeczną przyczynił się w dużej mierze do rozbudzenia życia narodowego na tut. pograniczu”.

Inspektor najwyraźniej dopatrzył się jednak nieprawidłowości. Na sam koniec na nieszczęście Cierockiego 14 marca przyszedł jeszcze do inspektoratu list od trzech mieszkańców Zelgniewa, którzy wycofywali złożone wcześniej na prośbę Cierockiego oświadczenie na temat Gałęskiego. W liście tym stawiali po stronie Gałęskiego, pisali, że czują się oszukani przez Cierockiego i wprowadzeni przez niego w błąd.

Inspektor nie dał wiary tłumaczeniom Cierockiego co do sprawy związanej z finansami. Pisał też w jednym z dokumentów, że jego postępowanie „oparte głównie na środkach przemocy koliduje nie tylko z wymaganiami współczesnej pedagogiki, ale także z przepisami o środkach dyscypliny szkolnej”.

Postanowieniem z 16 marca 1931 r. urzędnik dyscyplinarnie zwolnił „Al. Fonka” ze służby z dniem 31 marca. Co ciekawe, w oczach inspektora najcięższym przewinieniem Cierockiego nie było wcale stosowanie przemocy wobec dzieci, lecz – jego zdaniem – przywłaszczenie pieczęci rady szkolnej. 30 marca Cierocki złożył odwołanie od tej decyzji, lecz było ono nieskuteczne, ponieważ pismo skierował nie do inspektoratu, lecz do kuratorium. Kurator wystawił jeszcze Cierockiemu ocenę pracy „niezadowalającą”.

Od tej decyzji też Cierocki się odwołał, lecz w kuratorium została ona potwierdzona i uprawomocniona. Odwołanie przysługiwało Cierockemu już tylko do Najwyższego Trybunały Administracyjnego, lecz z tej drogi nie skorzystał, bo w aktach nauczyciela nie zachowały się żadne pisma, które o tym świadczą.

Wkrótce okazało się, że miał Cierocki jeszcze dłużników. W maju 1931 r. przeciwko niemu o uregulowanie należności wystąpili do sądu Ludwik Gładyszewski oraz Franciszek Tadych z Wysokiej. Drugi z nich był kupcem. Cierocki był im winny łącznie 278 zł. W tej sprawie interweniował komornik, który ściągnął od Cierockiego tę należność, zajmując część należnej mu odprawy, którą mimo zwolnienia dyscyplinarnego wypłacono, lecz z maksymalnym możliwym opóźnieniem.

Powrót na Kaszuby

Po zwolnieniu Cierockiego z Zelgniewa wezwał go jeszcze inspektor do zwrotu legitymacji służbowej. Odpisał Cierocki 22 maja 1931 r. z Szarłaty k. Przodkowa, informując, że legitymację tę zgubił. 15 maja 1931 r. upominał się o odprawę, pisząc:

„Z uwagi na to, że jestem pozbawiony wszelkich środków do życia, że mam do uregulowania szereg zobowiązań, których nie mogłem wypełnić, narażając przez to siebie i innych na nieprzyjemności oraz na straty materjalne, że wreszcie nie mogę z tego powodu poczynić żadnych starań w kierunku uzyskania jakiejś posady, czekając bezczynnie na wyasygnowanie odprawy, proszę uprzejmie o możliwie odwrotne przekazanie należności. Proszę uważać sprawę jako bardzo pilną”.

Otrzymał Cierocki odpowiedź, że wypłata nastąpi po uregulowaniu kwestii związanej ze zwrotem legitymacji lub unieważnieniu jej. Cierocki unieważnił więc dokument, zamieszczając ogłoszenia w „Monitorze Polskim” oraz „Poznańskim Dzienniku Wojewódzkim”, na co przedstawił inspektorowi dowody zapłaty, zaś pieczątka pocztowa zdradza, że opłat dokonywał w Kartuzach. Nadesłał też do inspektoratu wycinek z jednego z biuletynów. Dzięki temu „Al. Fonek” otrzymał w końcu odprawę w wysokości czterech miesięcznych pensji, pomniejszoną o wspomniany dług, lecz stało się to dopiero 28 sierpnia 1931 r. Co wtedy robił, gdzie przebywał i jaki miał plan na najbliższą przyszłość?

Alfons Cierocki i Zrzeszenie Regionalne Kaszubów

Zanim się nad tym zastanowimy, przypomnijmy tutaj jeszcze fragment wspomnienia Jana Trepczyka na temat Cierockiego odnoszący się do jego pobytu w Zelgniewie. Trepczyk pisał, że „Al. Fonek” „pracuje kilka lat jako nauczyciel w Zelgniewie w woj. poznańskim. W tym czasie całą duszą oddaje się pracy kulturalnej swego regionu kaszubskiego. I cały swój zapał młodzieńca składa w zorganizowanie Zrzeszenia Regionalnego Kaszubów i wydawnictwo <>”.

Wróćmy więc jeszcze do roku 1929 – był wtedy jeszcze Cierocki nauczycielem w Zelgniewie, zaś na Kaszubach – jak co roku – przebywał w czasie wakacji, zapewne pomagając rodzicom i rodzeństwu w żniwach i pracach gospodarskich w Starej Hucie. 18 sierpnia 1929 r. w Kartuzach powołano do życia Zrzeszenie Regionalne Kaszubów, którego głównymi twórcami byli Aleksander Labuda i Jan Trepczyk, nauczyciele, działacze kaszubscy, ważne postaci środowiska Zrzeszińców – młodych Kaszubów o wyrazistych poglądach na kaszubskie sprawy. Prezesem tej organizacji został ich mistrz, przedstawiciel wcześniejszego ważnego pokolenia patriotów i intelektualistów kaszubskich, tzw. Młodokaszubów, Aleksander Majkowski, zaś wiceprezesem faktyczny ideolog i „motor” grupy, Aleksander Labuda. Wśród licznych założycieli tej organizacji byli także Leon Regliński, nauczyciel w Starej Hucie, jak również właśnie Alfons Cierocki – urodzony w Starej Hucie nauczyciel szkół w województwie poznańskim, wówczas w Zelgniewie.

Tutaj warto wspomnieć, że utarło się w Kartuzach przekonanie, że w czasie zjazdu ZRK po raz pierwszy publicznie powieszono flagę kaszubską, stąd też 18 sierpnia obchodzimy Święto Flagi Kaszubskiej.

Zjazd odbył się – co wiemy dzięki zachowanym relacjom prasowym w „Gazecie Kartuskiej” – w budynku „Kaszubskiego Dworu”, przy ulicy Gdańskiej. Dariusz Szymikowski w korespondencji e-mailowej zwrócił jednak uwagę nie tylko na zapisy prasowe dotyczące powołania ZRK, lecz także na następujący cytat zawarty w aneksie opracowania Jana Drzeżdżona – wspominał Aleksander Labuda: „Dzięki udostępnieniu nam bezpłatnego lokalu przy ulicy Gdańskiej przez rodzinę Rompskich utworzyliśmy biuro do spraw zjazdu. Nad biurem dumnie powiewała złoto-żółta chorągiew z czarnym Gryfem.

Jedyną taką chorągiew, symbol Kaszubów, posiadał do tej pory dr Majkowski; powiewała na jego willi na 3 Maja i inne większe uroczystości państwowe. (…) Wyłonił się Komitet Zjazdowy (…). Komitet postanowił nad biurem wywiesić drugą chorągiew kaszubską – czarno-żółtą, chorągiew narodową. (Zob. J. Drzeżdżon, Współczesna literatura kaszubska…).

Wiadomo, że rodzina Rompskich, w tym Jan Rompski, późniejszy poeta i również Zrzesziniec, który w 1929 roku miał zaledwie 16 lat, mieszkała w Kartuzach w kamienicy przy ul. Gdańskiej 24, na skrzyżowaniu ze współczesną ulicą Przy Torach (adres pozostał ten sam). Zresztą tuż obok kilka lat później ulokowano redakcję „Zrzeszy”. „Kaszubski Dwór” znajduje się nieco dalej na tej samej ulicy, za współczesnym Rondem Kartuzów. Flagę kaszubską powieszono więc na ścianie kamienicy Rompskich, zaś w dniu zjazdu na ścianie „Kaszubskiego Dworu” żadnych flag raczej nie było – nie ma na ten temat informacji np. w prasie.

Zresztą wywieszenie flagi kaszubskiej (wówczas nieznanej – na ścianie willi „Erem”, gdzie mieszkał Majkowski, wisiała złoto-żółta flaga z czarnym Gryfem, nie flaga czarno-żółta) spotkało się z reakcją policji, która, jak wspominał Labuda, odstąpiła od interwencji poleconej przez ówczesnego starostę gdy obok nieznanej flagi zawisła flaga narodowa polska – powieszenie jej obok miało być pomysłem Franciszki Majkowskiej, siostry Aleksandra. Kto „wymyślił” barwy flagi kaszubskiej? Trudno tego dociec, może ktoś z trójki komitetowej zjazdu: Aleksander Labuda, Jan Trepczyk, Alojzy Stoltmann (kierownik szkoły w Sianowie).

Zrzeszenie Regionalne Kaszubów było organizacją społeczno-kulturalną, która powstała w celu przeciwdziałania dyskryminacji Kaszubów przez władze centralne II Rzeczypospolitej i ludność napływową na Pomorzu oraz neutralizowania wpływu propagandy niemieckiej kierowanej do Kaszubów – tyle jeśli chodzi o często przywoływaną definicję. Nie miało ono jednak ważniejszych osiągnięć (poza powołaniem „Zrzeszy”), o czym wspominał np. Józef Borzyszkowski. Trzeba jednak przyznać, że samo zawiązanie się ZRK było ważne dla środowiska kaszubskiego, ponieważ uzmysłowiło młodym Kaszubom, że są w środowisku ludzie myślący na temat Kaszub podobnie, w duchu kaszubskiej podmiotowości. ZRK zamierzało powołać organ prasowy, co udało się dopiero w 1933 roku.

Labuda już po wojnie pisał, że głównym celem powołania ZRK było zbliżenie się inteligencji kaszubskiej do ludu kaszubskiego, czego nie zrobili Młodokaszubi na czele z Majkowskim i nie udało się też Ceynowie, który, jak pisał Labuda we wspomnieniu w dziele Drzeżdżona, „działał w odosobnieniu, nie zdobył poparcia ze strony inteligencji ani ludu”. Chodziło o „obudzenie z letargu ludu kaszubskiego”. Cel był też konkretny i namacalny:

„Miały powstawać placówki wiejskie, w których mieli działać nauczyciele miejscowi. Placówki takie miały później przekształcić się w zrzeszenie ogólnokaszubskie”. Dodawał wiele lat później Jan Trepczyk: „Naszą ideą przewodnią była praca społeczna i kulturalna wśród ludu kaszubskiego, oparta na rodzimych wartościach, do których w pierwszym rzędzie zaliczaliśmy język kaszubski”. (Jan Trepczyk, Moje życie, zob. także w książce Drzeżdżona).

Jak czytamy w „Gazecie Kartuskiej” z 20 sierpnia 1929 r., Labuda (wówczas zaledwie 28-letni nauczyciel, którego dopiero co „karnie przeniesiono za politykowanie” do wiejskiej szkoły pod Toruniem) do uczestnictwa w zjeździe ZRK zdołał namówić ważne lokalne osobistości, na czele z drem Aleksandrem Majkowskim (zresztą zdaje się, że organizacja tego zjazdu była z jego strony albo jakąś próbą obłaskawienia nieprzychylnych mu już wtedy władz, albo próbą usytuowania się w pozycji następcy Majkowskiego – możliwe, że chodziło Labudzie głównie o „załatwienie” naraz tych dwóch kwestii). Obecni byli również księża, także np. tak ważna postać w lokalnej społeczności jak Jan Bieliński, wydawca „Gazety Kartuskiej”. Zjazd rozpoczęto uroczyście od powitania na rynku, „poczem wyruszono w pochodzie z muzyką na czele do kościoła parafjalnego na nabożeństwo. Po nabożeństwie wrócono w pochodzie znowu na rynek, gdzie dłuższe, treściwe i bardzo rzeczowe przemówienie wygłosił młody Kaszuba p. nauczyciel Labuda”. Następnie odegrano hymn narodowy. Relacjonował dalej dziennikarz: „Potem odbyło się w <> pod przewodnictwem nauczyciela p. Labudy zebranie, na którem p. dr. Majkowski wygłosił ciekawy referat o działalności różnych wybitnych Kaszubów, a przewodniczący odczytał zarys ustaw oraz pismo wystosowane do ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego”.

Następnie odbyła się dyskusja. Negatywnie wypowiadano się o niemieckim badaczu kaszubszczyzny Friedrichu Lorentzie, który – jak wiadomo – wcześniej związany był z Kartuzami, tutaj założył wraz z Gulgowskim w 1907 r. Kaszubskie Towarzystwo Ludoznawcze, które wydawało pismo „Mitteilungen des Vereins für Kaschubische Volkskunde” (pol. „Wiadomości Kaszubskiego Towarzystwa Ludoznawczego”). Zebrani widzieli w działalności Niemców pokroju Lorentza (jednak opinia na jego temat była z pewnością krzywdząca) zagrożenie dla Kaszubów, zaś powołanie ZRK miało być odpowiedzią na tę działalność. Chodziło o „obronę Kaszubów wobec różnych napaści oraz przed niepowołanymi <> za pieniądze niemieckie”. Jak pisał dalej dziennikarz, „w końcu wybrano komitet, który zająć się ma opracowaniem ustaw <> oraz załatwieniem prac wstępnych z założeniem tegoż zrzeszenia połączonych”. W komitecie znaleźli się Labuda, oprócz niego tak znane i ważne wówczas postaci jak ks. Łosiński, Majkowski, Bieliński, Leon Lniski, Leon Heyke, zaś oprócz nich nauczyciele Wandtke z Kartuz oraz „nauczyciel Sieradzki” – tutaj nastąpiła pomyłka, ponieważ z całą pewnością chodziło o Alfonsa Cierockiego.

Na tym spotkanie w „Kaszubskim Dworze” się zakończyło, ponieważ „Po południu około godziny 3-ciej wyruszyli uczestnicy zjazdu przy dźwiękach kapeli z Gdyni na plac sportowy na Wzgórzu Wolności, gdzie ks. dr. Heyke wygłosił przemówienie w narzeczu kaszubskiem, a prócz tego wygłoszono kilka deklamacyj i odśpiewano szereg pieśni, przeplatanych koncertem dobrze odegranym pod kierownictwem p. Herbasza.

Wieczorem odbył się pochód przez miasto, a potem wspólna zabawa”. Konkludował autor artykułu:

„Wybrany komitet pokieruje niezawodnie sprawą tak, że „Zrzeszenie regjonalne Kaszubów" odda Kaszubom i Polsce w przyszłości wielkie przysługi”.

Warto przyjrzeć się jeszcze treści wspomnianego przemówienia Labudy, przedrukowanego w „Gazecie Kartuskiej” 24 sierpnia 1929 r. Ideolog nowego ruchu mówił m.in.: „Spójrzcie tam na zachód! Tam wróg nasz odwieczny ogniem i mieczem tępił pojedyńcze plemiona i parł je od Łaby do Odry — od Odry po Wisłę. Ze wschodu znów niemiecki Krzyżak krwiożerczy nacierał. Bronił się dzielnie Świantopełk Wielki, książę Pomorza gdańskiego. Lecz syn jego Mestwin II, nie mając męskiego potomka, prawowitego dziedzica, powziął wielką myśl połączenia Pomorza z Polską, którą to urzeczywistniono w roku 1294. Ze śmiercią Mestwina II traci Pomorze swą niezawisłość i odtąd widzi w Polsce swą matkę i opiekunkę. I wierni zostaliśmy Polsce w myśl postanowienia ostatniego naszego księcia. Polsko! Chociaż nas za Kazimierza Wielkiego zmuszoną byłaś dać na pastwę Krzyżakom — to my, wierni ci, wróciliśmy do ciebie za Kazimierza Jagiellończyka”. Było to więc przemówienie antyniemieckie, w żadnej zaś mierze nie antypolskie.

Mówił jeszcze Labuda m.in., odczuwając – podobnie jak zebrani – zagrożenie ze strony Niemców, podkreślając jednak ważność kwestii polskości Kaszub i katolickości Kaszubów:

„(...) Wróg działał i dziś jeszcze ustawicznie działa – a my? Czy mamy zostać cmentarzyskiem wrogów naszych? Czy mamy się stać przekleństwem tej ziemi naszej? Chyba nigdy, nigdy do tego nie dopuścimy.

Dlatego też zwracam się do Was, kochani Rodacy, z gorącym apelem, byśmy wszyscy razem wspólnemi siłami pracowali dla dobra Polski – a tem samem i dla dobra ludu kaszubskiego. Musimy się związać jedną wielką ideą, jedną wielką myślą, jednem zrozumieniem sprawy, jednem silnem postanowieniem i jednem poczuciem wzajemnej solidarności… Wypowiedzmy się dzisiaj przed światem, że jesteśmy katolikami-Kaszubami, silnie przywiązanemi do naszej ziemi i morza, że jesteśmy Polakami, nie zaś jakiemiś tam <>. Postanówmy dzisiaj święcie bronić tego, co nasi ojcowie szanowali i nam przekazali. Nie damy sobie wydrzeć ni wiary, ni języka, ani też jednej piędzi ziemi naszej. Tak nam dopomóż Bóg!”.

Wspominał po latach ten sam człowiek, już o wiele starszy, co przedstawiał w swojej książce Drzeżdżon:

„Wygłosiłem przemówienie. Tuż obok mnie pojawił się p. Paźniewski [starosta] z kilkoma policjantami w cywilu. Przemówienie miałem starannie przygotowane. Główną jego treścią było wykazanie, że na Kaszubach herb nasz Gryf obok Orła Białego ma swoje prawo bytu. (…) Przemówienie to widocznie rozczarowało p. Paźniewskiego, zrezygnował z ingerencji i niepostrzeżenie znikł z rynku”.

Specjalną uwagę Zrzeszeniu Regionalnemu Kaszubów w Kartuzach poświęcił dekadę temu Józef Borzyszkowski w książce Aleksander Labuda. Życie. Literatura. Mit (była to monograficzna praca zbiorowa pod red. Daniela Kalinowskiego wydana w 2013 r. w Bolszewie, chodzi o tekst pt. Zrzeszenie Regionalne Kaszubów w Kartuzach a Aleksander Labuda i zrzeszyńcy). Wg Borzyszkowskiego, o czym warto jeszcze wspomnieć, najwszechstronniejszą postacią w środowisku Zrzeszińców (w latach 30.) nie był Labuda, lecz Stefan Bieszk, zaś konsolidacja grupy nastąpiła dzięki Feliksowi Marszałkowskiemu, późniejszemu liderowi Zrzeszińców, który po wyjeździe Labudy z Kaszub do Torunia stworzył wokół siebie grono osób, Labuda zaś był – pisał Borzyszkowski – urodzonym liderem i raczej nie stawiał na pracę zespołową, działał w dużej mierze samodzielnie.

Aktywne – jak wspominał Trepczyk – uczestnictwo Cierockiego w powołaniu ZRK było ważnym momentem w jego biografii, ponieważ po opuszczeniu Zelgniewa znalazło swoją kontynuację w postaci zaangażowania się Cierockiego przede wszystkim jako publicysty – także w okresie studiów w Warszawie.

Tekst niniejszy stanowi nieco zmieniony fragment książki na temat Starej Huty w gminie Kartuzy, wydanej w 2024 r. Książkę można wypożyczyć w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej im. J. Żurakowskiego w Kartuzach.

Kolejne fragmenty będziemy publikowali co tydzień.

(Piotr Smoliński, Agnieszka Sikora-Smolińska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

IopiuyyrIopiuyyr

0 0

To od zultana?? 07:45, 07.10.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

PrawiePrawie

0 0

Prawie 100 lat temu, a fejku, nienawiści i wrogości wobec porządnego, prawego człowieka podobnie jak dziś... V kolumna działa i ma się świetnie. 10:51, 10.10.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%